Następny
dzień był kwintesencją najprawdziwszej groteski, która nie zamierzała się nigdy
skończyć (bynajmniej nie w moim jakże kolorowym życiu). Zaczął się bowiem od wizyty
w moim pokoju Gerarda, który szukał swojej ładowarki do telefonu. Pech chciał,
że podobno zostawił ją u mnie, a że mój apartament czystością nie grzeszył,
nigdzie nie mógł jej znaleźć. Dodatkowym atutem, który o mało nie przysporzył
mi zawału serca był fakt, że z mojej hotelowej łazienki od kilku minut
korzystał nie kto inny jak Ibrahim. Gdy usłyszałam, że zamierza mnie odwiedzić
Pique, szybko wepchnęłam go do ciasnego pomieszczenia i pod groźbą karalną
zabroniłam mu wychodzić do pokoju. Tak, tak. Ibrahim spędził u mnie drugą noc z
rzędu. Sama nie wiedziałam co mam o tym myśleć, więc wyszłam z założenia, że
lepiej się nad tym w ogóle nie zastanawiać i iść na żywioł. Gerardzik nie miał
zielonego pojęcia o moim hotelowym gościu, więc bez żadnych zahamowań rozłożył
się wygodnie na moim łóżku i zaczął smsować ze swoją dziewczyną.
-
Halo, Gerard. Spadaj do siebie. – oparłam się o futrynę drzwi. Kątem oka
obserwowałam wejście do łazienki i miałam wielką nadzieję, że wielko stopy nie
zechce z niej skorzystać. – Zrozumiałeś?
-
Dobra, dobra. Widzę, że mnie tu nie chcesz. Spotkamy się na śniadaniu. –
wyminął mnie nie odrywając wzroku od wyświetlacza i wyszedł zamykając za sobą
drzwi. Dziękowałam Bogu, że nie mógł ot tak wrócić, bo potrzebował mojej karty
chip, by drzwi się otworzyły.
-
Wychodź. – otworzyłam drzwi do łazienki. Ibrahim był już przebrany w swoje
ciuchy i gotowy do przeczołgania się do swojego pokoju.
-
Daj buzi. – przytrzymał mnie za ramiona i próbował wymusić na mnie pocałunek,
ale kiedy mu się to nie udało, powtórzył: - Daj buzi, kochanie.
-
Spadaj z tymi amorami. – wyjrzałam na korytarz i upewniłam się, że nikogo nie
ma.
-
Widzimy się wieczorem? – wzruszyłam ramionami. Pocałował mnie w przelocie w
czoło i wyszedł. Zamknęłam za nim drzwi i zabrałam się za sprzątnięcie bałaganu,
który po sobie zostawił Gerard. Był u mnie mniej niż minutę, a rzucił pustą
puszkę po pepsi na podłogę i niedojedzony batonik na stół. To prawda, że faceci
to tak naprawdę wyrośnięte dzieci. Ich zachowanie jest to samo, ale zmylić może
tylko i wyłącznie wzrost (choć, nie we wszystkich przypadkach).
Musiałam
jakoś przeżyć sobotę, bo chłopcy zamknęli się na prywatnym treningu na jednym
ze stadionów, a ja dostałam wolne od Sandro. Wymknęłam się z hotelu
niezauważalna przed tabunem paparazzi i wsiadłam do taksówki. Najlepszym
„czasoupychaczem” były niewątpliwie zakupy, które od razu miały mi poprawić
humor, po trochę nieudanym początku dnia.
Waszyngton
był pięknym miastem, które przeciążone było ze względu na ilość zarówno kobiet
jak i mężczyzn w garniturach/kostiumach, a to wszystko przez swój polityczny
klimat. Większość butików obfitowała przede wszystkim właśnie w takowe stroje,
jednakże znalazłam wiele perełek, w których zaopatrzyłam się w kilka
prześlicznych drobiazgów.
Nie
lubiłam wydawać pieniędzy. Można powiedzieć, że byłam znana ze swojego skąpstwa
i oszczędności, dlatego też nie cierpiałam otrzymywać prezentów. Moim zdaniem
to wyrzucanie pieniędzy w błoto, bo po co komu kolejna w kolekcji apaszka,
która po pewnym czasie się znudzi i wyląduje na dnie szafy? Jeżeli już kupować
to coś praktycznego. Takiego jak śrubokręt albo kombinerki… Chyba każdy w życiu
używał śrubokrętu. Nie mówię, że w zastosowaniu, które zaleca producent
przedmiotu, ale np. do zdrapania zdrapki czy też do pomieszania farby w
wiaderku? Jakież to praktyczne!
Moje
wywody na temat użyteczności poszczególnych przyrządów z zakresu RTV i AGD
przerwał dzwonek komórki. Cristina dopytywała czy u mnie wszystko porządku i
czy aby na pewno nie uległam maślanym oczom Ibrahima. Wyparłam się (na
szczęście nie w żywe oczy, bo kłamać nie potrafię). Pochwaliła mnie za moją
waleczną postawę i pożegnała się odwołując się płaczącą Valentiną. Tak, moja
waleczna postawa była godna podziwu. Postawa jak u szopa pracza albo leniwca.
Po
udanych zakupach przyszedł czas na posiłek. Wróciłam do hotelu, bo jako iż nie
chciałam wydawać pieniędzy na posiłek na mieście, stwierdziłam, że hotelowe
obiady są bardzo dobre i nie chcę z nich rezygnować. Przy jednym ze stolików
spotkałam jedzącego w ciszy Messiego i Bojana, kuzynów, którzy woleli siedzieć
w hotelu niż dręczyć się z fanami na zewnątrz.
- O której macie mecz? – zagaiłam. Usiadłam na
krześle obok nich i spojrzałam na ich rozleniwione wzroki skupione na swoich
talerzach.
-
O siódmej. – odpowiedział Leo.
-
A jak nastawienie?
-
Bardzo dobre. A to dziwne, jeśli chodzi o mnie. – wtrącił Bojan. – Zawsze się
stresuje, a dziś wyjątkowo jestem
zrelaksowany.
-
To dobrze?
-
Nie wiem. Powiem Ci po meczu. – zaśmiał się. – Widziałaś gdzieś może Ibiego?
-
Ibiego?! – podniosłam głos. – A skąd ja mam wiedzieć niby gdzie on jest?!
-
No… byłaś jego dziewczyną… czy jesteś?
-
Nie, nie jestem. Nie wiem gdzie jest i mnie to nie interesuje. Jasne?
-
Jasne, jasne. – spojrzałam na niego znacząco i tym samym uciszyłam go raz na
zawsze, jeśli chodzi o ten temat. Rozmawiałam z nim wczoraj i dlatego nie
wiedział, czy zaczęłam swoje działanie, czy też nie. Nie chciałam rozmawiać o
tym przy Messim, bo zaraz powiedziałby o tym Gerardowi, a tego nie chcemy.
Grzecznie
przeprosiłam chłopaków i oddaliłam się do swojego hotelowego pokoju. W drodze
zaatakował mnie Ibrahim, który zmierzał tanecznym krokiem do windy. Pocałował
mnie jakby nigdy nic w usta i wyminął. Stałam przez moment jak wryta, ale kiedy
już się ogarnęłam, weszłam do swojego pokoju i zaśmiałam się głośno. Tak, ten
dzień należał do najdziwniejszych w moim życiu.
Nie
chciało mi się iść wieczorem na mecz, ale mus to mus. Założyłam swoje klubowe
wdzianko i z miną męczennicy zeszłam na dół. Kilka razy musiałam wracać do
pokoju, bo od jakiegoś czasu borykałam się ze sklerozą. Kiedy miałam już
wszystko (kilka razy zastanowiłam się czy aby na pewno) wsiadłam do autokaru
wypełnionego po brzegi piłkarzami i ruszyliśmy na stadion. Jedyne wolne miejsce
wśród tabunów buszmenów było obok Ibrahima. Przeraziłam się z początku, ale
zachowałam zimną krew jak na profesjonalistkę przystało. Widziałam skupione na
nas wzroki piłkarzy, którzy zastanawiali się jak będziemy się zachowywać.
Ibrahim bardzo subtelnie dotknął moją dłoń małym palcem u lewej ręki i kiedy
już nikt na nas nie patrzył mógł ją swobodnie złapać. Jechaliśmy w ciszy, bo
nie chcieliśmy wzbudzać niepotrzebnych rewelacji. Co jakiś czas tylko posyłając
sobie krótkie spojrzenia, które miały rozładować tę pełną napięcia sytuację.
Kiedy
autobus się zatrzymał wyskoczyłam ze swojego miejsca jak rakieta i popędziłam
do wyjścia. Po drodze dostałam klapsa w tyłek od Gerarda, który chciał uderzyć
w ramię Valdesa, ale pech chciał, że znalazłam się na linii ostrzału.
Zmiażdżyłam go wzrokiem, a on podniósł niewinnie ręce do góry w geście
poddania. Nie zareagowałam ostrzej, bo szkoda mi było czasu na marnowanie go na
kłótnie z przyjacielem. Wybiegłam z autobusu i złapałam pod rękę Pepa, który
rozmawiał przez telefon. Wymieniłam z nim kilka zdań i weszłam tuż za nim do
środka.
W
męskiej szatni jak zwykle było duszno. Nie miałam problemu z wejściem do
środka, bo widziałam ich w akcji już nieraz. Wyminęłam roznegliżowanego Pique,
który uwielbiał paradować na golasa i podeszłam do Pepa, który wymieniał swoją
taktykę na dzisiejsze spotkanie z Tito.
Nie
mogłam w to uwierzyć, ale przegraliśmy ten mecz 2:1. Chłopcy schodząc z murawy
byli naburmuszeni jak małe dzieci, a mój brat wkurzony jak nigdy dotąd. To miał
być prosty mecz, mieliśmy wejść i wygrać, a stało się zupełnie inaczej.
-
Było OK., ale jak pokażecie to samo jutro to wam wyrwę nogi z… - brat nie
dokończył gdy ujrzał, że wchodzę do szatni. Posłałam mu piorunujące spojrzenie.
Pocieszyłam chłopaków, którzy byli najsmutniejsi i pogratulowałam Thiago
pięknej bramki.
To
był dość smutny wieczór spędzony w pokoju Gerarda na graniu na konsoli jakiś
głupich gierek. Wszyscy siedzieli w ciszy i zastanawiali się co poszło nie tak.
Nie umiałam ich rozweselić, bo nawet nie
chcieli słyszeć żartów. Spokoju nie dawała im sportowa ambicja, która nie
pozwalała pogodzić się z porażką. Po jakimś czasie zostawiłam ich samych i
wróciłam do swojego pokoju. Chwilę później dołączył do mnie Ibrahim, który
wymigał się od dalszej gry, bólem głowy.
-
To smutne. – westchnęłam leżąc w jego ramionach na kanapie. – Robiliście
wszystko, żeby strzelić bramkę. Chciałabym, żebyście zawsze wygrywali. Wtedy
jesteście tacy radośni.
-
Ja też bym tak chciał, ale to sport i nie zawsze możemy wygrywać. – pocałował
mnie w czubek głowy. – Co robiłaś przez cały dzień?
-
Byłam na zakupach w centrum. Poplątałam się i wróciłam. Nie lubię jakoś sama
się włóczyć. Chciałabym już wrócić do Barcelony.
-
Jutro lecimy do Miami, pójdziemy na plażę, trochę się zabawimy… osobno, ale
razem. – zaśmiałam się słysząc jego wywód. – No co? – uśmiechnął się szeroko.
-
Wiesz już co będziesz robić przez ten miesiąc wolnego?
-
Zastanawiałem się nad tym, ale niczego konkretnie nie ustaliłem. Wiem jedynie,
że spędzę ten czas z Tobą.
-
Moglibyśmy zamknąć się w domu na cały miesiąc i nawet z niego nie wychodzić…
-
Mi pasuje! – wtrącił.
-
Ale nie możemy tego zrobić, bo rodzina by mnie zjadła. – odpowiedział głośnym
westchnięciem. – Muszę odwiedzić rodziców na wsi, bo nie byłam tam od dawna.
-
Nie mam nic przeciwko Twoim rodzicom. Są sympatyczni i polubiłem ich od razu.
-
W przeciwieństwie do Twojej mamy. – nie wiem dlaczego to powiedziałam, ale nie
mogłam się powstrzymać. – Przepraszam. Nie chciałam tego powiedzieć.
-
Przecież to prawda. Ona jest…
-
Straszna? Przerażająca? – próbowałam wymienić jeszcze kilka innych, trochę
bardzie obraźliwych epitetów, ale wolałam sobie to darować.
-
To też. – zaśmiał się. Usłyszał dźwięk swojej komórki, więc podniósł się z
pozycji leżącej i uwolnił mnie ze swojego uścisku. Położyłam się wygodnie i
podążałam za nim wzrokiem.
-
Halo? Co jest?… Jestem u siebie… Tak… To
pukaj głośniej!… Też mi coś… Brałem prysznic przed momentem i nie
słyszałem…Ok., już Cię wpuszczam… - rozłączył się i spojrzał na mnie
przerażonymi oczyma.
-
O co chodzi? – podniosłam się.
-
Gerard jest pod moimi drzwiami. Chce wejść i pogadać. Jak zobaczy, że wychodzę
z Twojego pokoju to mnie zabije.
-
Szybko, przez balkon! – wskazałam na drzwi balkonowe i od razu tam
popędziliśmy. Na całe szczęście piłkarz nie zamknął u siebie okna, więc mógł
przeskoczyć do siebie i wejść jakby nigdy nic. To było trochę strasznie gdy
przeskakiwał na sąsiedni balkon, bo znajdowaliśmy się na piętnastym piętrze!
Odetchnęłam z ulgą gdy był już u siebie i próbowałam podsłuchać o czym chłopcy
rozmawiają, ale uniemożliwił mi to wiejący jak na złość wiatr.
Wyszłam
ze swojego pokoju i zakradłam się pod sąsiadujące drzwi. Wiem, że było to lekko
powiedziawszy dziwne zachowanie z mojej strony, ale musiałam wiedzieć o czym
rozmawiają! Drzwi jednak okazały się zbyt szczelne i nie usłyszałam ani słówka.
Musiałam wrócić do siebie i czekać, aż Gerard sobie pójdzie, żeby Ibrahim
wszystko mi opowiedział.
To
było najdłuższe dwadzieścia minut w całym moim życiu. Siedziałam jak na
szpilkach, bo nie wiedziałam czego mogę się spodziewać. Gerard był w sumie
kumplem Ibiego, ale czasami wpadały mu do głowy zadziwiające pomysły. W liceum
chciał podwyższyć sobie ocenę z chemii i zaproponował wprost nauczycielce seks.
A ona nie odmówiła jednoznacznie! Ale Ibi to nie nauczycielka chemii, seksu nie
będzie chciał z nim uprawiać (oby), więc nie miałam się o co martwić. Łatwo
powiedzieć.
Kontrolowałam
kiedy Gerard wyjdzie z apartamentu obok. Kiedy to zrobił wyskoczyłam na
korytarz i zatarasowałam mu drogę.
-
Cześć kochanie. – zagaiłam. – Co robisz? – wyglądałam trochę desperacko, ale
wciągnęłam go do siebie.
-
Cześć? – brunet był lekko zdezorientowany, ale nie reagował w sposób drastyczny
jak to ma w zwyczaju: „puść mnie! Nie gwałć mnie!”. – Stało się coś?
-
Ciekawi mnie co robiłeś pod moimi drzwiami…
-
Byłem w sąsiedztwie. Wiesz kto mieszka za ścianą? Ibi!
-
Żartujesz! – pisnęłam udając, że nie wiedziałam. Pokiwałam głową z rezygnacją i
usiadłam obok niego na łóżku. – Nie miałam pojęcia.
-
Teraz już wiesz, więc nie zostawiaj otwartego okna balkonowego, bo może do
Ciebie wskoczyć w nocy i tyle będzie. – zaśmiał się głośno i zamknął owe drzwi.
Machnęłam ręką i poklepałam miejsce obok siebie. Geri usiadł jak na zawołanie i
oparł głowę o moje ramię.
-
Pokłóciłem się z Shaki. – westchnął.
-
Niemożliwe! O co?
-
Chciała, żebym do niej przyleciał do Wenezueli, a ja nie mogę. Tłumaczyłem jej,
że mam obowiązki i że niedługo się zobaczymy, bo za tydzień mamy wakacje… ale
nie. Ona chce mnie widzieć natychmiast! To jej powiedziałem, żeby nie naciskała
na mnie, bo mogę tego tempa nie wytrzymać! – spojrzałam na niego rozbawiona. –
I wiesz co ona mi na to powiedziała? Że rzadko kiedy dotrzymuję jej tempa!
Rozumiesz ją?!
-
Oj Geri, Geri. Jesteście tacy zakochani, że aż miło na was patrzeć i słuchać.
Nigdy nie widziałam tak dobranej pary jak wy.
-
Ja widziałem: Ty i Ibrahim. Gadałem z nim przed chwilą. – spojrzałam na niego
zaciekawiona. – Poruszyliśmy wasz temat i wreszcie miał okazję przedstawić mi
swoją wersję wydarzeń. Jego matka jest naprawdę powalona.
-
Powalona? – powtórzyłam za nim. - To mało powiedziane.
-
Ibi wyjaśnił mi, że to ona wszystko zaplanowała i zniszczyła. On nie chciał jej
zranić, a w rezultacie zranił Ciebie. – spuściłam wzrok. Wyglądało na to, że
Gerard zaczął nagle trzymać stronę Ibrahima.
-
I co mi radzisz?
-
Nie wiem, Charles. Dziwna sytuacja… może powinniście jeszcze raz spróbować?
Wiesz… w imię „prawdziwej miłości” czy coś w tym stylu? Mógłbym was podać jako
przykład dla Shaki i może i my byśmy się pogodzili?
-
Wy i tak się pogodzicie, bo nie możecie bez siebie żyć. – poczochrałam go po
włosach. – Ale dzięki za radę.
-
To ja się będę zbierał. Zadzwonię jeszcze raz do Pani Obrażalskiej i spróbuję
to jakoś naprawić. – ucałował mnie w policzek i uśmiechnął się szeroko.
Podszedł do drzwi i odwrócił się teatralnie. – A tak w ogóle to widziałem
wczoraj wieczorem jak Ibi zakrada się do Twojego pokoju, więc nie kłam, że nie
wiedziałaś, że mieszka po sąsiedzku.
Wyszedł
i zostawił mnie samą z zaczerwienionymi policzkami. Kłamać to ja nie umiałam
nigdy. Nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać. Czysta groteska.
Wygraliśmy! Ha!
_____________________
Hej! Podoba mi się
ten rozdział, nie wiem dlaczego, ale mi się podoba ;-) Miałam go dodać dopiero
w weekend, ale stwierdziłam, że w sumie co mi szkodzi! I tak zostało tu już
kilka rozdziałów do końca ;-) Pozdrawiam serdecznie i zachęcam do komentowania!
Wow będę pierwsza! Mi również podoba się ten rozdział, zdecydowanie Ci się udał. Najlepsza akcja z Ibim skaczącym z balkonu na balkon. Niesamowity pomysł ;) Szczerze go gratuluję. Pique już zaczyna namawiać Charlie do powrotu do Afellaya więc podejrzewam, że i większość przyjaciół z czasem może zmienic zdanie i trzymam za to .
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny,
Pozdrawiam;*
ja ci zaraz dam KILKA! Dla jasnosci, zostało ci 8, złotko :*
OdpowiedzUsuńOdcinek fajny, haha, wiedziałam, że Pique odkryje to,że Ibi sie do niej skrada, haha, wiedziałam!
Czekam na nowość <3 i niech już wrócą z tej Ameryki do Barcelony <3333333333
'W drodze zaatakował mnie Ibrahim, który zmierzał tanecznym krokiem do windy.' AHAHAHAHA już sobie wyobrażam Ibrahima w tej sytuacji. xD
OdpowiedzUsuńCharlie, Charlie o czym ty myślisz?! Seks Ibiego z Pique?! AHAHAHAHHA MATKO BOSKA ;D
Przeczuwałam, że prędzej czy później Geri odkryje, że Charles dalej spotyka się z Ibim ;D I aż jestem dumna z tego, że chce dla nich jak najlepiej :)
Mam nadzieję, że Shak również zrozumie swojego wielkoluda i się pogodzą ;D
JA CI DAM KILKA ODCINKÓW!!!! xd
Pozdrawiam ;**
Zapraszam na nowy rozdział na www.20afellay.blogspot.com
OdpowiedzUsuńA już myślałam, że Gerard dał się jednak wrobić jak małe dziecko i nawet przez chwilę nie pomyślał, że tak naprawdę wszystko nie wygląda tak, jak głoszą pozory;D Ale koleś na szczęście uratował swój honor, chociaż trzeba przyznać, że długo zwlekał z zawiadomieniem, że wie o wszystkim;D
OdpowiedzUsuńCzysta groteska, zgadzam się;D
Pozdrawiam.
[droga--do--gwiazd]
[mwiniarski]
Hmm kto by pomyślał, że Geri jednak ma mózg;p hehe Niech się pogodzi z Sqak;p czekam na następny:)
OdpowiedzUsuńZiaba
zakochałam się w tym rozdziale! normalnie bosko <3
OdpowiedzUsuńach ta miłość :-)
z nicierpliwością czekam na kolejny! :*
[verhoud]
[una-gota-de-esperanza]
Kilka rozdziałów jeszcze? Ech szkoda bo opowiadanie bardzo mi się podoba i ten rozdział również :D Widać Ibi się zmienił więc pewnie wszystko się między nimi ułoży:) Oby. Czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńHaha czyli wychodzi na to, że Geri o wszystkim wiedział? Coś słabo się maskowali, chyba że Pique jest aż tak bystry? ;D
OdpowiedzUsuńCzekam na nowość i pozdrawiam :)
Zapraszam na nowość na 20afellay.blogspot.com
OdpowiedzUsuń