Gerard złożył na moje barki ciężar swojego ciała podczas składania mi życzeń, które trwały przeszło dwadzieścia minut. Miałam wrażenie, że spisał je wcześniej na kartce i ściskając mnie trzymał ją tuż za moimi plecami dzielnie recytując każde słowo. Pożegnałam się z nim cmoknięciem w policzek i podążyłam w kierunku domu Pepe, który przystrojony z zewnątrz był niczym te domy z amerykańskich świątecznych filmów. Nie dziwiłam mu się ani trochę, ponieważ mój brat robił wszystko dla swoich dzieci, które były zachwycone ubieraniem prawie trzymetrowej choinki, która stała w salonie (całe szczęście, że mieli wystarczająco duży dom). Siedziałam z małą Valentiną na kolanach w salonie obserwując wszystkich dookoła. Pep i tata rozmawiali zaciekle o winie, które będzie odpowiedniejsze do kolacji, mama z Cristiną zamknęły się w kuchni, a dzieci rzucały w siebie nawzajem sztucznym śniegiem wydając z siebie przy tym niezidentyfikowane dźwięki.
- Siadajcie do stołu. – mama zwołała wszystkich. Wykonaliśmy jej polecenie w mgnieniu oka, ponieważ naczekaliśmy się już zanadto czując pyszne zapachy dochodzące z kuchni. Złożyliśmy sobie życzenia jak na kochającą się rodzinę przystało i usiedliśmy wspólnie przy stole zajadając się potrawami przygotowanymi przez mamę i Cristinę.
- Znalazłaś wreszcie chłopaka, Charlie? Coś ostatnio nie słyszę od Twojego brata żadnych skarg, więc chyba nie. – zaśmiał się tata nalewając mi wina.
- Jak to nie? Mam ich na pęczki. – wystawiłam mu język. Co do tego, że Pep skarżył się naszemu tacie o moich miłosnych podbojach można by było napisać książkę. W czasie liceum przebierałam chłopakami, ponieważ wszyscy byli (i są) zafascynowani moim bratem. Jakoś nigdy nie narzekałam na brak towarzystwa. Po wyjeździe do Paryża wszystko się zmieniło: nie byłam już tak rozpoznawalna, dzięki czemu mogłam odetchnąć z ulgą od natarczywych „przyjaciół”. Zaprzyjaźniłam się wtedy z Sonią, która była całkowicie inna od wszystkich – miała w nosie to co o niej mówią, ubierała się ekscentrycznie i zwracała na siebie uwagę. Jej niewyparzony język i wiązanka przekleństw rozbawiała mnie do łez. Co teraz robi? Prawdopodobnie pisze listy do PETA albo udziela się przy demonstracjach przed sądami, bankami itp. w Paryżu.
- A tak w ogóle? Co planujesz? Szukasz pracy? – zapytała mama.
- Nie wiem jeszcze. Po nowym roku wprowadzam się do starego domu i będę musiała się za czymś rozglądnąć, bo nie wydaje mi się żeby na obecną sytuację materialną stać mnie było na utrzymanie tego domu.
- Przecież wiesz, że Ci pomogę. – zaoferował od razu Pep. – Będę płacił czynsz.
- Jesteś kochany, ale poradzę sobie jakoś. Może nie słyszałeś o jakiejś pracy na Camp Nou? – od razu postanowiłam skorzystać z okazji.
- Nie wiem… musiałbym się rozejrzeć.
- Ok., w porządku. – machnęłam rękę i wyjęłam z torebki aparat. – A teraz ustawcie się pięknie do zdjęcia. Musimy uwiecznić ten moment. – zrobiłam im istną sesję zdjęciową, która rozbawiła rodziców do łez.
*
Z samego rana udaliśmy się wszyscy do kościoła, który oddalony był od domu Pepa o jakieś pięć minut drogi pieszo. Ubrałam na tę okazję granatową spódniczkę w białe groszki i beżową bluzkę z krótkim rękawkiem. Do grzecznej stylizacji postanowiłam założyć wysokie czerwone szpilki i upiąć delikatnie włosy spinką w kształcie ważki. Maria złapała mnie za rękę, więc miałam swojego „partnera” jeśli chodzi o wyjście na mszę.
- Powiedziałaś koledze, że zostanie moim mężem? – szepnęła mi na ucho mała zaraz po tym jak schyliłam się.
- Jeszcze nie, ale zrobię to. – mała była taka słodka, że można by było ją jeść łyżkami. Żyła w świecie różowych koników Pony i lalek Barbie, które z zamiłowaniem dostawała na każde urodziny i inne święta. Czyżby w Ibrahimie dostrzegła potencjalnego Kena? Na samą myśl zaśmiałam się cicho, za co zostałam przywołana do porządku przez mamę, która była zagorzałą katoliczką. W przeszłości często to doprowadzało do kłótni pomiędzy nami kiedy nie chciałam iść do kościoła.
Po powrocie do domu zjedliśmy ogromny obiad, który składał się z 5 potraw (!). Próbując zrobić krok musiałam nieźle się namęczyć. Położyłam się w salonie na kanapie i dołączyłam do pozostałych oglądających „Charlie i fabryka czekolady”.
- „Najedzona?” – uśmiechnęłam się mimowolnie czytając sms, który wysłany został przez Ibrahima.
- „Wyglądam jak wielka kluska z nieproporcjonalnie małą głową.”
- „Ha ha, chciałbym to zobaczyć!”
- „Może lepiej nie. Wystraszysz się.”
- „Zaryzykuję. Za pół godziny przed Camp Nou?”
- „Ok.” – nie kryłam zadowolenia, że zaraz spotkam się z Ibrahimem. Stawał mi się coraz bliższy i stopniowo zaprzyjaźnialiśmy się. Nikt nie pytał mnie gdzie się wybieram, więc szybko korzystając z okazji przebrałam się w sypialni Pepa i Cristiny gdzie leżały moje walizki. Założyłam brzoskwiniową sukienkę w drobne różowe kwiatuszki i skórzane płaskie sandałki. Uczesałam kucyka i lekko poprawiłam makijaż, który nieco rozmazał mi się podczas leżenia na kanapie.
Ibrahim czekał na mnie siedząc na ławce przed głównym wejściem na Camp Nou. Uśmiechnięty od ucha do ucha podszedł do mnie i przyjrzał mi się uważnie.
- Gdzie ta kluska? – spojrzał spod byka, na co wzruszyłam ramionami.
- Przestań mierzyć mnie wzrokiem, bo czuję się jak koń na licytacji. – Ibi zaśmiał się głośno, ale obiecał że więcej tego nie zrobi.
- Jak Ci mijają święta? – zapytał kiedy ruszyliśmy w drogę do pobliskiego parku.
- Z zawrotną szybkością. Jutro mają przyjechać rodzice Cristiny, więc będzie jeszcze więcej ludzi i będzie głośniej.
- Moja mama wyjechała wczoraj wieczorem, a jutro przyjeżdża mój brat Samir.
- Mam nadzieję, że go poznam.
- To zależy czy będziesz na meczu za dwa dni.
- Raczej tak. Pep załatwi mi wejściówki „vipowskie”, więc nawiedzę was w szatni.
- Nie wiesz co się dzieje w szatniach sportowców? Nie oglądasz filmów? – spojrzałam na niego zaskoczona. – No co? Chłopacy biegają na golasa itp. – zaśmiałam się głośno.
- I to ma mnie zniechęcić do wejścia? Proszę Cię… Już nie raz byłam w szatni przed meczem kiedy chłopcy biegali półnago wprost przed moimi oczami. To nic złego. – machnęłam ręką.
- Zboczeniec! – Ibrahim wyminął mnie i zaczął iść do tyłu przodem przede mną.
- Ej! No wiesz co?! Zapamiętam to sobie! Nie jestem zboczona! Zauważysz niedługo z kim jesteś w drużynie! Większość z nich to seksoholicy na pełen etat! – zaśmiałam się.
- Zauważyłem to już po pierwszym dniu. – usiedliśmy przy fontannie w samym sercu parku. Nie byliśmy w nim sami, ale też nie było natarczywych tłumów, które udaremniłyby nam swobodną rozmowę.
- Mam już dość Świąt. Chciałabym, żeby było już po… Wszystko jest pozamykane… Nudzi mi się, a nie mam ochoty oglądać powtórek starych świątecznych filmów w telewizji.
- A co ja mam powiedzieć? To nie moje święto, a mimo to jestem skazany na „świętowanie”.
- Przeszłabym się na plażę. Idziemy? – zaproponowałam, na co Ibi chętnie przystał. Wyszliśmy z parku i skierowaliśmy się w kierunku plaży gdzie przeszliśmy przez wszystkie możliwe skróty, żeby nie nadrabiać drogi przez całe miasto. Zdjęłam sandały, które niosłam w ręce i weszliśmy na przyjemnie ciepły piasek. Było dość sporo ludzi, choć i tak większość siedziała pewnie w domu jedząc drugi, albo i nawet trzeci obiad dzisiejszego dnia.
- Patrz, tam jest Bojan! – Ibi wskazał palcem na piłkarza, który leżał wygodnie na leżaku w towarzystwie jakiejś dziewczyny.
- Idziemy do niego?
- Po co mu przeszkadzać?
- Masz rację. – mimo zapewnienia i tak ruszyłam w ich kierunku. Byłam ciekawa z kim flirtuje nasz młody Kirkić. Jako starsza koleżanka miałam prawo się dowiedzieć. – Cześć, Bojan! – chłopak chyba nie spodziewał się zobaczyć mnie, ponieważ podskoczył na leżaku i złapał się za serce.
- Zawału dostanę przez Ciebie kiedyś.
- Nie przesadzaj, słodziutki. Chciałam się tylko przywitać. – Ibrahim doszedł do nas wolnym krokiem, ale widząc po nim nie uśmiechało mu się na rozmowę z dziewczyną Bojana.
- To jest Lilly, moja kuzynka. – pokiwałam głową lekceważąc jego słowa. Podałam dziewczynie rękę i uśmiechnięta stwierdziłam, że bardzo miło mi jest ją poznać. – Lilly przyjechała do mnie na święta razem ze swoją siostrą.
- Nie pojechałeś do domu? – zdziwiłam się, ponieważ zawsze myślałam, że Bojan to domator.
- Byliśmy na wigilii, a tutaj przyjechaliśmy dzisiaj… chciałem Lilly pokazać klub i moje mieszkanie. Widziałaś dziś Gerarda?
- Z tego co wiem to przebywa w towarzystwie cioć i wujków, więc je, je… i jeszcze raz je. Wczoraj złożył mi życzenia i od tej pory go nie widziałam.
- Mięliśmy zagrać mecz na konsoli, a tu lipa. Może Ibi chciałbyś zagrać? – Bojan zwrócił się do rozglądającego się po plaży Holendra.
- Jasne, że tak. Kiedy?
- Dziś? Wieczorem?
- Mi pasuje.
- Mogę z wami zagrać? – zapytałam.
- Widząc Twoje zachowanie na boisku i jak kaleczysz piłkę nożną to zdecydowanie: tak! Wygramy bez problemu. – zaśmiał się Ibrahim.
- Dzięki wielkie. Jesteś po prostu wzorem szlachetności i kultury. Zamiast mnie wspierać i dopingować to ciągle się ze mnie śmiejesz. – powiedziałam oburzona.
- No nie gniewaj się. – zaśmiał się czochrając mnie po włosach za co dostał kopniaka w piszczel.
- Charlie przyjdź, bo Lilly będzie się nudzić, a tak to będzie mieć koleżankę do drwin i obrażania mnie. - powiedział rozbawiony Bojan. Lilly wstała i z uśmiechem na twarzy kopnęła kuzyna w piszczel tak jak ja przed chwilą drugiego piłkarza.
- I tak trzymaj, Lilly! Facetów trzeba trzymać krótko. Niech wiedzą kto nimi rządzi! – wystawiłam Bojanowi język.
- Dobra, idziemy dalej, co? – zapytał Ibi na co chętnie przystałam. Pożegnałam się z piłkarzem i blondynką. Zostawiliśmy ich samych, ponieważ Ibrahim ciągle narzekał, że przeszkadzamy im w odpoczynku. Ja natomiast stwierdziłam, że on po prostu chce być ze mną sam na sam. I kilka razy nazwałam go zboczeńcem. Musiałam się jakoś odgryźć za to, że nazwał mnie zbokiem, który podgląda piłkarzy w szatni. Dobijał mnie każdym słowem, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz