Następnego ranka Pep wyciągnął na jogging najbardziej przepitych piłkarzy, którzy nie pamiętali nic z wczorajszego wieczoru. Zrobił z nimi istny maraton wokół miasta. Ledwo dysząc dobiegli na Camp Nou skąd zabrali zostali przez kolegów do domów.
Rodzice przyjechali punktualnie o godzinie ósmej. Zwlekli mnie z łóżka jak to mieli w zwyczaju i wyściskali za wszystkie czasy.
- Udusicie mnie. – Zrezygnowana przestałam się już nawet wyrywać. – Mamo, tato. Cieszę się, że was widzę!
- My też się cieszymy. – Tata poczochrał mnie po włosach i usiadł na kanapie, która służyła mi przez ostatnie tygodnie jako łóżko.
- Zaraz zabieramy się do pracy. Dziś wigilia! Gdzie Pep? – Mama rozejrzała się po salonie zauważając nieobecność mojego brata.
- Poszedł wymęczyć piłkarzy przed świętami. Niedługo powinien wrócić. – Odpowiedziałam.
- A Cristina?
- Jest z Valentiną na górze, bo przed chwilą się obudziła. A Maria i Márius śpią. – Uprzedziłam kolejne pytanie odpowiadając: - Zaraz ich budzę i wychodzimy. Wy gotujcie, a my nie będziemy się wam plątać popod nogami.
- Zawsze umiałaś się wymigać od pracy. – Zaśmiał się tata.
- Po kimś to chyba odziedziczyłam. – Spojrzałam na niego z uśmiechem, na co mama zmrużyła oczy.
- Ależ jestem do Twoich usług, kochanie. Zawsze i wszędzie. – Powiedział pospiesznie. Pokręciłam rozbawiona głową na znak, że ich nigdy nie zrozumiem i szybko wybiegłam po schodach na górę. Obudziłam dzieciaki, które z niechęcią wstały z łóżka. Zjedliśmy śniadanie, które przygotowała nam Cristina. Szybko przebrałam się w białe bermudy, granatową tunikę w beżowe groszki i sandałki. Uczesałam wysokiego kucyka i wyszczotkowałam porządnie zęby.
- Gotowi w drogę? – Zapytałam, na co dzieci krzyknęły ochoczo: „tak!”. Zostawiliśmy Valentinę z mamą, ponieważ bałam się brać ją sama pod opiekę, zwłaszcza, że ma niecałe dwa latka. Po drodze na plac zabaw zabraliśmy ze sobą Ibrahima, który czekał na nas przy cukierni na rogu naszej ulicy. Kupił dla dzieci ciastka czym ich do siebie przekonał bez problemu.
- Słyszałem o porannym treningu chłopaków z Pepe. – Zaśmiał się kiery ruszyliśmy na plac zabaw.
- Mój brat potrafi być naprawdę brutalny.
- Valdes podobno zesłabł i musieli go cucić.
- No to chyba tylko i wyłącznie jego wina. Trzeba było tyle wczoraj nie pić. Przygotuj się na to, że Pep zawsze robi im takie ranne maratony po upojnych nocach. Nie może pozwolić na to by piłkarze się rozpili. A po takim treningu żaden nie tknie się alkoholu przez miesiąc. – Uśmiechnęłam się do niego.
- Dobrze wiedzieć.
- Mówiłeś, że słabo mówisz po hiszpańsku, a idzie Ci naprawdę nieźle. Jestem pozytywnie zaskoczona.
- Uczułem się pilnie w szkole.
- Ja za to kiepsko się uczyłam. To znaczy wszystko wchodziło mi do głowy bez problemu, ale mi się tak strasznie nie chciało sięgać do książek. Na studiach natomiast to było życie. Przychodziliśmy na uniwersytet i tego samego dnia dowiadywaliśmy się, że mamy egzamin. Szliśmy na żywioł.
- Każdy tak miał w liceum. Ja w szkole, w czasie przerw, po szkole, przed szkołą grałem w piłkę. Myślisz, że chciało mi się uczyć? Mama mi dała warunek: albo przyłożę się do nauki, albo koniec z piłką. Wtedy dostałem takiego kopa, że nawet nauczyciele się dziwili, że uczę się tak dobrze.
- Miałeś dobrą motywację. – Weszliśmy na teren placu zabaw i usiedliśmy na ławce. Dzieciaki od razu zaczęły skakać po małpim gaju albo huśtać się pod niebo.
- Piłka nożna to wszystko co mam. Oprócz rodziny i przyjaciół, oczywiście.
- Dla mnie taką pasją jest fotografia. Nigdy w życiu nie porzuciłabym moich aparatów. Mam ich kilka i są wypucowane, że aż lśnią. W Paryżu spotykałam się przez pewien czas z synem właściciela galerii sztuki. Kiedyś miałam wystawę, ale przyszło mało ludzi i w ogóle klapa.
- Miałaś wystawę? Super! Naprawdę to coś dużego. Miałaś szansę, by się komuś pokazać.
- Tak… ale to był mały pokaz. Zaledwie kilka zdjęć, które były tłem dla „rzeźb” Iana, tego chłopaka.
- Ale mimo wszystko to powinien być dla Ciebie sukces.
- W jakimś stopniu tak. Ale marzy mi się coś większego… wiesz coś z przytupem.
- Jestem pewien, że uda Ci się to kiedyś. Na razie rób zdjęcia i ciesz się tym co robisz. – Wyjęłam aparat z torebki i zrobiłam mu zdjęcie. – Ale nie mi… Proszę Cię, jestem strasznie niefotogeniczny.
- Zwariowałeś? Aparat Cię kocha! Dlatego tak dobrze mi się robi Tobie zdjęcia. – Miałam ochotę cofnąć to co powiedziałam, ale niestety nie dało się. Ibrahim uśmiechnął się do mnie i przejął ode mnie aparat. Zrobił kilka zdjęć dzieciakom, które huśtały się placu zabaw i oddał mi moją własność.
- Cieszę się, że się spotkaliśmy. Dziś wigilia i trochę mi się nudzi, bo wszyscy przygotowują się do świąt.
- A Ty nie?
- Jestem muzułmaninem jak Ci wczoraj wspominałem. – Wyszczerzył ząbki, na co zaśmiałam się cicho przypominając sobie jego słowa. – Mama przyjeżdża po południu, jak doskonale wiesz. Pokażę jej Camp Nou i pojedzie z powrotem do domu.
- Gdybyś chciał to mógłbyś jutro do nas wpaść. Będziemy się nudzić… pierwszy dzień świąt to czas objadania się i oglądania telewizji, więc możesz do nas dołączyć.
- Nie, to zły pomysł. Nie chciałbym wchodzić w paradę Twojemu bratu. Może innym razem?
- Okej. Nie ma sprawy. Będziemy w kontakcie.
- A pro po kontaktu… możemy się wymienić numerami? – Ibrahim sprawiał, że nie mogłam się nie uśmiechać. Miałam ten durny banan na twarzy i kiwałam tylko głową oczarowana jego czarnymi oczami. Zdecydowanie miał na mnie jakiś wpływ. Wymieniliśmy się telefonami i wpisaliśmy swoje numery nawzajem. Na koniec zrobiliśmy sobie zdjęcia by przypisać je do numeru i nastała niezręczna cisza.
- Idziemy na huśtawki? – Zaproponowałam. Dzieci akurat wspinały się na ściance, więc były wolne i mogliśmy ich podsiąść.
- Jasne. Z przyjemnością. – Za każdym razem kiedy się do mnie uśmiechał byłam strasznie w niego zapatrzona i sama się łapałam na tym, że nie mogę oderwać od niego oczu. To było zawstydzające kiedy i Ibrahim to zauważał. - Masz plany na sylwestra? – Usiedliśmy na pojedynczych huśtawkach bujając się delikatnie.
- Nie mam. Pewnie Pep i Cristina pójdą na jakiś bal zorganizowany przez znajomych, a mnie zostawią z dzieciakami.
- Załatwisz niańkę. Koledzy z klubu robią zamkniętą imprezę na plaży i może miałabyś ochotę iść?
- Czemu nie. W zasadzie nie mam ochoty niańczyć moich bratanków, więc to jest dla mnie zbawienne.
- A tak w ogóle to miałem się na Tobie zemścić za to wkręcenie na lotnisku! - Powiedział oburzony.
- Przecież powiedziałeś, że mi wybaczasz!
- Ale to nie zmienia faktu, że chcę się na Tobie zemścić za „Ibrahimę”. Wiesz co? To było podłe. – Zaśmiał się przypominając co zaszło na lotnisku. Na samą myśl o tym zaśmiałam się głośno.
- Wrobiłam Cię, a Ty tak kapitalnie we wszystko mi wierzyłeś!
- Byłaś bardzo przekonująca z tym swoim niewinnym spojrzeniem i bezradnością.
- Ha ha! Udawałam! Przecież to była doskonała gra aktorska.
- Widziałem jak Ci było przykro.
- Bo było… miałeś takie smutne oczy, że miałam ochotę krzyknąć, że to żart i Cię uściskać.
- Nie obraziłbym się za to.
- Ale wtedy Gerard i Bojan by mnie pokroili. Wiesz, że myśleli nad tym ponad miesiąc! Uwielbiają robić nowym kolegom „chrzty bojowe”. A i oczywiście uwielbiają mnie w to mieszać. Pomogli mi w remoncie domu i musiałam im się odwdzięczyć wchodząc w ich plan.
- To było straszne. Kiedy powiedziałaś mi, że to nie na mnie czekasz tylko na jakąś dziewczynę… myślałem, że się przewrócę. Barcelona… ta Barcelona, chciała mnie u siebie, a tu okazuje się, że to jakaś pomyłka. Chyba popadłbym w depresję gdyby to okazało się być prawdą.
- Jesteś świetnym piłkarzem, więc jak Ci mogło przyjść do głowy, że Cię nie chcą?
- E tam… - Machnął ręką. Podbiegł do nas Marius.
- Stało się coś? – Zapytałam.
- Nie. – Odpowiedział krótko i zwrócił się do Ibrahima. – Potrzebujemy jednego gracza. – Rzucił do niego piłkę. Afellay uśmiechnął się i udał się za nim wzruszając tylko ramionami, na co zaśmiałam się cicho. Dołączyłam do Marii, która siedziała na karuzeli. Razem obserwowałyśmy chłopaków, którzy świetnie się bawili kopiąc w piłkę. Nie można było się nie śmiać widząc Ibrahima, który był dwa razy większy od swoich „przeciwników” i próbował nie zrobić im krzywdy kiedy dorwał się do piłki.
- Lubisz tego chłopca? – Zapytała Maria obejmując mnie swoimi delikatnymi łapkami w pasie.
- Ja lubię wszystkich ludzi. – Odpowiedziałam elokwentnie.
- On jest taki przystojny… Mógłby zostać moim mężem. Zapytasz go o to?
- Jasne, że tak. – Uśmiechnęłam się do niej szeroko. Mała pocałowała mnie w policzek i pobiegła na boisko stając na bramce koło swojej koleżanki, która z przerażeniem w głosie ją wołała.
- Charlie, chodź z nami zagrać! – Krzyknął Ibrahim uśmiechając się szeroko. Nie musiał mnie długo wołać. Podbiegłam do nich i stanęłam na środku nie wiedząc gdzie mam patrzeć. Piłkarz z rozbawieniem spoglądał na moje poczynania i kiedy już prawie załamał się widząc jak kaleczę jego sport zaczął padać obfity deszcz, więc musieliśmy uciekać pod zadaszenie.
- I jak mi szło? – Zapytałam wyrywając Ibrahimowi piłkę z rąk.
- Świetnie… - Powiedział, ale po chwili się poprawił: - Okropnie… jakaś totalna masakra i w ogóle nie wiem kto wpuścił Cię na boisko. – Zaśmiał się. Uderzyłam go za żarty w ramię i rzuciłam piłkę Mariusowi, który zawzięcie rozmawiał o czymś ze swoimi kolegami.
- No to utknęliśmy tutaj na dobre. – Wskazałam na deszcz, który zamienił boisko, przez które przechodziliśmy w istne bagno.
- Nie jest tak źle. Zawołaj dzieci i możemy biec do domu.
- Zwariowałeś? Mam białe spodnie, a tu jest pełno błota! – Zorientowałam się, że moje słowa wydały się trochę puste, więc zaśmiałam się głośno. – No dobra. Ibrahim pokręcił tylko głową i złapał za rączkę Marię, która nie kryła zadowolenia. Wyszedł pierwszy i kiedy byli już przy bramie z zadaszeniem krzyknęli do mnie zachęcająco. Znalazłam Mariusa i razem przebiegliśmy przez błoto, które oblepiło nasze ubrania.
- Ja chcę jeszcze raz! – Krzyknął Marius, który już brał się za zawracanie kiedy złapałam go za kaptur.
- Idziemy do domu. Patrz jak wyglądasz! Mama Cię pokroi!
- Jak coś to powiem, że to był Twój pomysł. – Przybił „żółwika” z Ibrahimem i spojrzał na mnie buntowniczym wzrokiem. Jak na dziewięciolatka już potrafił manipulować doskonale innymi. Myślałam, że tę cechę ma się dopiero w wieku licealnym albo gimnazjalnym.
- Niech się tylko o tym dowie Twój tata. – Pogroziłam mu palcem. Pep wzbudzał straszny szacunek u swoich dzieci, które były mu posłuszne bardziej niż Cristinie.
- Koniec kłótni. – Powiedział stanowczo Ibrahim. – Marius przeproś ciocię.
- Ale…
- Nie zabiorę Cię na mecz jeżeli tego nie zrobisz. – Mały posłusznie wykonał jego polecenie, przez co na mojej twarzy malowała się satysfakcja. Do domu był kawał drogi, więc po drodze zatrzymaliśmy się u Ibrahima, żeby się trochę podsuszyć. Miałam nadzieję, że zanim wyjdziemy to deszcz ustanie i Pep nie zje mnie kiedy zobaczy swoje ubłocone dzieciaki.
- Dzięki za to, że kazałeś Mariusowi mnie przeprosić. – Powiedziałam do Ibrahima kiedy zostaliśmy sami w kuchni. Dzieci pobiegły oglądać telewizor do salonu, więc takim oto sposobem mogliśmy porozmawiać na osobności.
- Nie ma za co. To jeszcze dzieciak, więc powinien się nauczyć szacunku.
- Ależ on ma szacunek do wszystkich, tylko nie do mnie.
- Może za bardzo go rozpieszczasz? – Przytaknęłam mu.
- Jestem od niego starsza tylko o dwanaście lat, więc może dlatego bardziej uważa mnie jako kuzynkę niż ciotkę.
- Nie przejmuj się. Z wiekiem mu przejdzie. – Uśmiechnął się do mnie. Poczułam wibrowanie w kieszeni, więc wyjęłam telefon i przeczytałam sms od Pique: „Zobaczymy się przed wigilią? Chcę Ci złożyć życzenia!”.
- To Pique. – Wskazałam na telefon. – Chce się spotkać przed wigilią, żeby złożyć życzenia. Mam nadzieję, że się nie pogniewasz jak Cię teraz opuścimy?
- Jasne, że nie. Bawcie się dobrze we święta. Widzimy się 27 grudnia na meczu?
- Tak jest. Chyba, że przytyję przez te trzy dni tyle, że nie zdołam się ruszyć.
- Przydałoby Ci się parę kilo więcej. – Zlustrował mnie z góry na dół, za co oberwał ode mnie w ramię z pięści. Zawołałam dzieciaki i ruszyliśmy w drogę powrotną po mokrej Barcelonie.
Mariusa i Marię odstawiłam bezpiecznie do domu i pojechałam do kawiarni w centrum na spotkanie z Gerardem.
- Cześć! - Przywitał mnie mocnym uściskiem. – Napijesz się czegoś? – Kiwnęłam przecząco głową. – W takim razie dwie kawy. – Zwrócił się do kelnerki.
- Czy kiwnięcie przecząco głową według Ciebie oznacza przytaknięcie? – Wolałam już nie drążyć tego tematu, ponieważ bałam się wykładu Pique na temat kiwania głową w kulturze starożytnej, która strasznie oddziaływała na jego psychikę. – Spędzasz Święta z rodzicami?
- Z rodzicami, wujkami, ciotkami, dziadkami, babciami, kuzynami i kuzynkami… Kogoś zapomniałem wymienić?... A no i oczywiście dziećmi wujków, cioć, kuzynów i kuzynek. – Zaśmiałam się cicho. – A Ty jak?
- Tak jak co roku: ja, rodzice, Pep z Cristiną i dzieciakami.
- Toż to kameralnie!
- Ha ha. Z kim gracie 27 grudnia?
- A czemu Cię to tak nagle interesuje?
- Przecież wiesz, że zawsze mnie to interesowało. Uwielbiam oglądać was w akcji i Pepa, który rwie z głowy ostatnie źdźbła włosów. – Rozbawiło to Gerarda, który swoim donośnym śmiechem zwrócił na siebie uwagę wszystkich gości kawiarni. Przeprosiłam bezradnym wzrokiem większość i rzuciłam w Pique serwetką. – I znów to robisz!
- Co?
- Zwracasz na siebie uwagę wszystkich wokoło.
- Przecież taki już jestem. Znasz mnie. Chyba?
- No znam, znam. Przez te lata podstawówki dałeś mi się nieźle we znaki.
- Kto? Ja?!
- Do tej pory mam uszczerbek na zdrowiu psychicznym.
- Widać! – Zaśmiał się, ale kiedy skarciłam go wzrokiem zasłonił usta dłońmi.
- Próbowałem Cię poderwać… tylko nie mów mi teraz, że tego nie zauważałaś!
- Proszę Cię… czy rzucanie kredą w oko, albo podkładanie nogi kiedy akurat przechodziłam to forma podrywu? Pierwsze słyszę!
- Chłopcy już tak mają. Za to nas kochacie. – Tym razem nie wytrzymałam i zaśmiałam się równie głośno co wcześniej Pique. Goście kawiarni przywołali mnie wzrokiem do porządku, ale kiedy przypomniałam sobie słowa Gerarda nie wytrzymałam i musiałam wyjść na zewnątrz by śmiać się przez kolejne pół godziny, przez co później niesamowicie bolał mnie brzuch.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz