7.23.2012

26. Nadmierna ekscytacja i jej konsekwencje

Kiedy gorzej być już nie mogło, na polu bitewnym zostałam sama z zaślepionym w ekran swojego telefonu Gerardem, który nawet nie zwracał uwagi na otaczający go wszechświat. Ciągle chichotał pod nosem i wystukiwał coraz to nowsze wiadomości do swojej lubej, która koncertowała w Ameryce Południowej, a że nie mogli żyć bez siebie, musieli się w ten sposób (przez cały czas!) kontaktować. Nie winiłam go za to, bo był szalenie zakochany, a człowiek w tym stanie nie potrafi racjonalnie myśleć i ciągle skupia się na podmiocie swych westchnień.
Moje zakochanie przerodziło się w coś poważniejszego, jeżeli mogę tak nazwać sms (jeden na dzień) o treści: żyję. Nie potrzeba było nam niczego więcej, niż świadomość, że druga osoba jest i kocha. Już nie musieliśmy się zapewniać po raz milionowy o tym jaka wielka jest nasza miłość i wciąż jest coraz mocniejsza. Można powiedzieć, że wskoczyliśmy na kolejny level naszego związku.
Tak więc sama musiałam skończyć to co zepsuliśmy wspólnie. Posłużyłam się w tym celu bratem, który dowiózł mi wiaderko białej farby i widząc moje „dzieło” roześmiał się głośno, wciąż kręcąc głową z niedowierzaniem, że coś takiego można było w ogóle stworzyć. Musiałam go wyrzucić za drzwi słowami: „paszoł won” i kontynuować pracę, bo inaczej nigdy bym nie skończyła. Malowanie białą farbą było o wiele bardziej odprężające, może dlatego, że pozbywałam się w ten sposób szkaradnej zieleni, która psuła całe wnętrze odrażającym odcieniem. Byłam z siebie dumna, że udało mi się skończyć i zostały  mi nawet dwa dni, by farby porządnie uschły, nim wróci Ibrahim.
Jeszcze nie rozpakowałam do końca swoich rzeczy, a minęły ponad cztery miesiące nim się wprowadziłam, a raczej wprowadził mnie Ibi. Musiałam jakoś ogarnąć kartony ze starymi pamiątkami i przesortować co nadaje się do użytku, a co bezzwłocznie muszę wyrzucić. Myślałam, że to będzie dla mnie bułka z masłem i uwinę się w godzinę. Nic bardziej mylnego! Zapełniłam pięć worków samymi prześwietlonymi kliszami, które jakimś sposobem zajmowały połowę moich rzeczy. Kiedy już to zrobiłam poczułam, że pozbyłam się części wspomnień, a została mi jeszcze druga taka sama sterta do przegrzebania.
- Dobra ja lecę na trening. Przyjdę wieczorem to zamówimy coś do żarcia i pooglądamy jakieś filmy. – i tyle było widać Gerarda. W sumie więcej przeszkadzał niż było z niego pożytku, więc lepiej, że poszedł. Zamknęłam drzwi na zamek, bo kto wie co może przyjść do głowy zgrai fotoreporterów, którzy zlecieli się pod moją bramę wjazdową gdy zobaczyli wychodzącego piłkarza.
Sprzątanie szło mi naprawdę świetnie. Wypucowałam łazienkę i kuchnię, ale kiedy weszłam do sypialni by zmienić pościel zdałam sobie sprawę, że zamieniam się w najprawdziwszą kurę domową. Ibrahimowi byłoby to oczywiście na rękę, no bo który facet o czymś takim nie marzy? Posiadanie dziewczyny połączonej ze sprzątaczką, kucharką i kochanką? Toż to szczyt marzeń prawdziwego samca alfy.
Zmieniłam pościel, ale tylko dlatego, że czułam taką potrzebę ze względu na moje zdrowie psychiczne i fizyczne, a później byczyłam się już do samego wieczora. Od czasu do czasu odbierając telefony od mamy lub Pepa.
Koło osiemnastej rozległo się głośne pukanie do drzwi, które zerwało mnie na równie nogi. Sprawcą całego zamieszania był Geri, który przyniósł ze sobą chyba pół chińskiej restauracji. Nie zważając na nic wszedł do środka i rozgościł się na kanapie w salonie. Uświnił sosami cały stolik, który na bieżąco za nim czyściłam i wlepił swoje ślepia w ekran telewizora.
- Mogę wziąć prysznic? Nie chce mi się iść tylko po to do mu. – zgodziłam się od razu i pokazałam łazienkę, w której się zamknął. Sprzątnęłam resztki jedzenia z salonu i wyrzuciłam do kosza w kuchni. Zaparzyłam nam świeżej herbaty w moich ulubionych kubkach i czekałam na powrót wielkoluda, którego pobyt w mojej łazience odrobinę się przedłużał.
Jak na zawołanie usłyszałam przeraźliwy krzyk, który wprawił mnie w konsternację, więc nie zważając na nic pobiegłam jak najszybciej się da do drzwi od łazienki.
- Gerard, co Ci jest?! – zapukałam mocno. Nie odstraszył mnie groźbami, że mnie zabije jak tylko przekroczę próg łazienki. – Mój drogi, widziałam Cię już nago, więc nie masz się czego wstydzić. Jesteśmy dorośli, a ja tylko zajrzę do środka, żeby sprawdzić czy nic sobie nie zrobiłeś.
- Nie! – krzyknął wywołując u mnie napad śmiechu. Może sytuacja nie była komiczna, ale groteskowa na pewno.
- Liczę do trzech! Raz… dwa… - bezpardonowo otworzyłam drzwi, które w rzeczywistości nie były zamknięte na klucz i ujrzałam leżącego na płytkach piłkarza, który trzyma się kurczowo za nadgarstek. Oczywiście był zupełnie nagi, a jego… nadmierna ekscytacja wywołała u mnie kolejny atak śmiechu.
- To w ogóle nie jest śmieszne! – rzuciłam w niego ręcznikiem, by zakrył to co kluczowe w tej sprawie i oparłam się o wannę próbując dojść do siebie po tym co zobaczyłam.
- Przepraszam, to już się nie powtórzy. – zasłoniłam usta dłonią, ale mój wzrok znów padał na jego „pobudzone” przyrodzenie, więc drugą ręką musiałam zasłonić oczy.
- Wynocha stąd! Ale już! – krzyknął próbując się podnieść z podłogi.
- Chciałam sprawdzić czy sobie nic nie zrobiłeś. Pokaż tą rękę. – zbadałam delikatnie jego nadgarstek, który trochę spuchnął i pobiegłam do kuchni, żeby przynieść mu mrożonkę do schłodzenia opuchlizny. – Pomogę Ci wstać.
- Nie! Poradzę sobie. Idź już!
Zrobiłam tak jak mi nakazał, wciąż chichocząc pod nosem wyszłam i zamknęłam za sobą drzwi. Posprzątałam resztki ze stolika w salonie i kiedy już bardziej groteskowo być nie mogło zobaczyłam, że drzwi się otwierają, a w nich pojawia się Ibrahim.
- Co Ty tu robisz?! – pisnęłam i jak wariatka rzuciłam mu się na szyję.
- Tęskniłaś?
- Pytanie! – pocałował mnie w usta i kiedy postawił już na ziemi wskazał delikatnie na drzwi, w których pojawiła się najmniej spodziewana osoba w tym domu. Przynajmniej przeze mnie.
Pani Afellay, bo o niej była mowa, wykazywała nadzwyczaj ludzkie odruchy i nie wymawiając ani jednego słowa wyciągnęła swoje ramiona w moim kierunku, przyjaźnie się przy tym uśmiechając. Zastygłam na moment, ale kultura osobista nakazała mi bym się z nią przywitała jak cywilizowani ludzie mają w zwyczaju. Delikatnie poklepałam ją po plecach, kiedy ona trzymała mnie mocno w swych jakże silnych ramionach.
- Cóż za niespodzianka. – wycedziłam przez zęby, kiedy kobieta odeszła by pozwiedzać dom, w którym jeszcze nigdy nie była.
- Uparła się i nie mogłem nic zrobić. – westchnął Ibi i pocałował mnie w czoło. – Będzie tu kilka dni. Nawet nie zauważysz, że tu jest.
I wtedy rozległ się krzyk, a może raczej skowyt połączony z niezidentyfikowanym dźwiękiem, wychodzący z ust mamy Afellay’a. Tak, tak. Zajrzała do łazienki, w której dalej przebywał roznegliżowany Gerard. Sama nie wiem czy krzyk piłkarza był jeszcze głośniejszy, czy to tylko moje urojenia. W każdym bądź razie dom wypełnił się na przemian śmiechem Ibrahima i krzykiem jego mamy oraz jego kumpla. Ja natomiast stałam w osłupieniu i nic nie wskazywało na to bym miała się ruszyć przez kolejne dni. Przynajmniej dopóki miałam tolerować mamę mojego chłopaka.
Zażenowany Gerard opuścił nasz dom jak najszybciej się dało, a mi nie pozostało nic innego jak załagodzenie całej tej sprawy pokazaniem mojej pracy, którą wykonywałam przez ostatnie dni. Wolałam, żeby ciężar spadł na mnie niż na biednego Gerarda, więc poświęciłam się w imię przyjaźni.
- Nie wierzę, że tknęłaś tę ścianę. – jęknął Ibi łapiąc się kurczowo za głowę. – Była idealna.
- Poprawka: teraz jest idealna. Spójrz… jak pięknie komponuje się z nowymi zasłonami! – wskazałam na pomarańczowy materiał zawieszony przy wielgachnych oknach, ale nawet i to nie spodobało się mojemu chłopakowi.
- Mogłaś chociaż wynająć do tego malarzy, a nie bawić się z tym sama… patrz ile tu jest zacieków. – wskazał palcem na strugi farby, które jeszcze nie do końca wyschły.
- To się zamaluje. – pociągnęłam go za rękę, żeby nie zwracał uwagi już na najmniejsze detale mojej feralnej zabawy z farbami.
Mama Ibi’ego wciąż nie mogła pogodzić się z tym co zobaczyła w łazience i odprawiała coraz to ciekawsze muzułmańskie modły, żeby pozbyć się nurtującej wizji nagiego Gerarda ze swojej głowy. Ja natomiast miałam z tego niezły ubaw i nie mogłam się powstrzymać, żeby nie rechotać jak najęta, kiedy „pani mama” zaczęła okładać się otwartymi dłońmi powtarzając w kółko jak mantrę słowa, które według mnie brzmiały następująco: „ajajajaaa oooo aajajjaaja Allah”. Powoli przyzwyczajałam się do tej kobiety, choć działała mi na nerwy jak nikt inny na tej planecie: ona i jej średniowieczne zasady moralne.
- Zwariowałeś? Nie możemy spać w jednym łóżku. Twoja mama nas zabije. – kiedy tylko zobaczyłam jak Ibi wchodzi do naszego łóżka od razu spiorunowałam go wzrokiem. – Zapomnij. Śpisz w pokoju dla gości. – wręczyłam mu wcześniej przygotowaną pościel.
- Pytała jak sobie wyobrażamy spać w jednym łóżku, ale ja jej kulturalnie odpowiedziałem, że teraz mieszka w naszym domu i ma przestrzegać naszych zasad. – wczołgałam się na łóżko, które było zbyt wysokie jeśli chodzi o mój wzrost i wtuliłam do klatki piersiowej Ibi’ego.
- Wiesz, że ona mnie przeraża? – w odpowiedzi usłyszałam jedynie śmiech piłkarza. – Ty może tego nie zauważasz, bo to Twoja mama, ale jest coś w niej takiego, co mnie paraliżuje.
- Przesadzasz. Po prostu martwi się o mnie, jest zbyt nadopiekuńcza, ale to chyba normalne.
- Normalne jest to, że mama mieszka u siebie i czasami dzieci ją odwiedzają.
- Chciała zobaczyć nasz dom. Nie mogłem jej przecież tego odmówić. A poza tym ma zaproszenie na ślub Sylvie.
- Żartujesz?! Zaprosiła ją?
- Nas w sumie też… ale uznałem, że i tak nie będziesz chciała iść, więc nie potwierdziłem naszego przyjścia.
- Ale ja chcę iść! – podniosłam się na łokciach, wbijając przy tym jeden w żebra Ibiego. – Muszę to zobaczyć na własne oczy.
- Ale po co? Ślub jak ślub.
- Muszę zobaczyć jak Sylvie wychodzi za kogoś, kto nie jest Tobą i wreszcie da Ci spokój. Przy okazji muszę czyhać nad tym, żeby nikt nie ważył się powiedzieć, że nie zgadza się na ślub. Wyjmę wtedy karabin i tatatatatatatata.
- Czasami Cię nie poznaję. – przytulił mnie do siebie. – Walczysz o mnie i to mi się podoba.
- Czemu mnie nie uprzedziłeś o waszym przyjeździe? Przyzwyczaiłabym się może do tej myśli, że Twoja mama wejdzie do domu i zacznie mnie ściskać na powitanie. – westchnęłam. – A Samir? Czemu nie przyjechał?
- Złożył papiery na uczelni i od nowego roku akademickiego będzie tutaj studiować.
- Strasznie się cieszę! – przynajmniej jedna pozytywna wiadomość tego dnia.
- Wynajmę mu mieszkanie niedaleko, tylko gorzej będzie z mamą, bo nie wiem czy sama sobie da radę w Holandii.
- Masz jeszcze jednego brata. Czemu on jej nie weźmie do siebie?
- Ali mieszka w Maroko i szczerze wątpię w to, że mama zgodziłaby się tam wrócić.
- Musimy ją do tego namówić.
Poczułam, że to moja życiowa misja, bo w końcu kto jak kto, ale ja mam dar do przekonywania ludzi. Nie mogłam pozwolić na  to, by zamieszkała z nami, bo wtedy nie mielibyśmy już swojego życia. Na każdym kroku czułabym się obserwowana i zdecydowanie długo bym tak nie wytrzymała. Wyznaczyłam sobie cel, do którego miałam zamiar dążyć. Nawet po trupach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyka