7.23.2012

25. Gramy w zielone

Po powrocie do domu Ibrahim traktował mnie ozięble, co miało być dla mnie karą i miało mi dać do myślenia. Próbowałam go jakoś udobruchać, ale wszystkie moje starania szły na marne, więc odpuściłam. Ibi zajął się rozmową z mamą, dlatego też uznałam w tym przypadku za najlepsze rozwiązanie to, aby jak najszybciej ulotnić się z domu. Usiadłam na jednej z huśtawek na placu zabaw i obserwowałam błyskawice rozprzestrzeniające się na niebie. Nie zbierało się na deszcz, więc miałam chwilę by pobujać i poczuć przyjemny wiatr na rozpalonych policzkach.
*
Rodzina Afellay cieszyła się swoim towarzystwem, bo niecodziennie mogli przebywać razem. Młodszy z synów również planował opuścić rodzinny Utrecht, co nie podobało się mamie. Nie chciała zostać w mieszkaniu zupełnie sama i próbowała robić wszystko, aby do tego nie dopuścić.
- Charlotta nie wraca już od godziny. Zaczynam się niepokoić. – Ibi wyjrzał przez okno, ale na pobliskim placu zabaw gdzie miała udać się dziewczyna nie było nikogo.
- Daj jej chwilę, musi pobyć trochę sama, a nie tylko z nami. – zagaił Samir. Mama chłopców nie kryła zadowolenia, że w mieszkaniu nie było Charlie. Mogła bez ogródek porozmawiać z synami i nie powstrzymywać się od nieprzyjaznych komentarzy.
- Musisz z nią zerwać. – usiadła w fotelu i jak gdyby nigdy nic spojrzała na starszego z synów. – Nie jest dobrą kandydatką na Twoją dziewczynę.
- Mamo… znów zaczynasz? Kocham Charlie i nie zmienisz tego. – jęknął Ibrahim.
- Jesteś moim synem i chcę Twojego dobra. Charlotta faktycznie jest sympatyczna, ale w ogóle nie odnajduje się w naszej rzeczywistości. Jest dziewczyną z Hiszpanii i ma inne priorytety niż my.
- Nie wiedziałem, że przeszkadza Ci to, że Charlie jest z zagranicy. Tak dla Twojej świadomości to ja teraz mieszkam w Barcelonie i nie wydaje mi się, że miałbym kiedyś wrócić do Utrechtu na stałe.
- Nie jest muzułmanką, tylko katoliczką. Myślisz, że jak wyglądałby wasz ślub? W kościele?
- Nie myślimy jeszcze o ślubie, bo jesteśmy razem dopiero od miesiąca. Wybór miejsca w którym miałby się odbyć nie byłby dla nas trudny, bo moglibyśmy to zrobić w urzędzie i też by było.
- W urzędzie? – powtórzyła za nim. – Zwariowałeś?! Chcesz, żeby nikt z naszej rodziny nie był obecny na ślubie? Nikt nie zgodzi się, żeby ślub był w urzędzie… zwłaszcza babcia Isabell.
- Przesadzasz.
- Gdybyś zaręczył się z Sylvie tak jak wszyscy chcieliśmy to nie mielibyśmy teraz problemu.
- Nie mamy żadnego problemu! – podniósł głos. – To Ty wymyślasz jakieś preteksty, żebym zerwał z Charlie.
- I powinieneś to zrobić.
- Nie mogę z Tobą… uwzięłaś się na nią i nie chcesz odpuścić.
- Możecie już przestać? – spokojnym głosem zapytał Samir, który od dobrych kilku minut przysłuchiwał się wrzaskom dochodzącym z salonu. – Mam już tego serdecznie dość!
W milczeniu zjedli kolację i kiedy mama położyła się spać wyszli z mieszkania, żeby poszukać nie wracającej od trzech godzin zguby.
Byli wszędzie tam, gdzie Charlie mogła pójść: do knajp, parków, sklepów. Nie było jej nigdzie. Nie zabrała ze sobą telefonu komórkowego, co uniemożliwiało im skontaktowanie się z nią. Postanowili się rozdzielić i jeszcze raz przeszukać pobliskie okolice.
*
Nie zgubiłam się i doskonale orientowałam gdzie się znajdowałam dopóki nie pomyliłam nazwy ulicy, przy którym znajdował się blok Ibrahima. Dodatkowo coraz częstsze błyskawice nie pomagały mi w żadnym stopniu i kiedy zaczęło kropić, weszłam do małej restauracji.
Gdybym zabrała ze sobą telefon komórkowy, mogłabym zadzwonić do Ibiego, podać mu nazwę restauracji i czekać aż po mnie przyjdzie. Jednakże wyszłam w wielkim pośpiechu i najmniej ważną rzeczą o której miałam pomyśleć była oczywiście komórka.
Na szczęście nie zapomniałam zabrać portfela, bo zaczynałam odczuwać głód, a że weszłam do restauracji postanowiłam wykorzystać okazję i coś zjeść. W środku panowała przyjazna atmosfera, z której nie chciało się wychodzić. W końcu na zewnętrz rozpętała się burza.
- Przepraszam, to miejsce jest wolne? – usłyszałam po angielsku, więc momentalnie się odwróciłam i podniosłam wzrok. Obok mnie stałą niewysoka blondynka o wielkich czarnych oczach, które od razu przykuły moją uwagę.
- Tak, proszę. – dziewczyna usiadła naprzeciwko mnie, mimo iż na sali było mnóstwo wolnym stolików.
- Przepraszam, że się dosiadam, ale nie lubię jadać sama. Tak w ogóle to jestem Sylvie. – podała mi rękę, którą uścisnęłam.
Sylvie.
Sylvie.
Sylvie?!
- Mam wrażenie, że skądś Cię znam. – zmrużyłam oczy i próbowałam przypomnieć sobie nazwisko przyjaciółki rodziny Afellay, ale nie mogłam sobie w żadnym stopniu przypomnieć.
- Tak? Nie jestem osobą publiczną, więc nie wiem… może mamy wspólnych znajomych? Jesteś tutaj przejazdem u kogoś z rodziny?
- U rodziny chłopaka. Mieszkasz tutaj?
- Tak, od dzieciństwa i nie zapowiada się na to, że ma się to wkrótce zmienić. Do kogo przyjechałaś? Może znam?
- Afellay. Ibi Afellay.
- Tak, tak znam. – blondynka zaśmiała się głośno i nie przeszkadzało jej wcale to, że zwróciła na siebie uwagę gości restauracji. – Znam bardzo dobrze. Przyjechałaś z Ibim? – skinęłam nieśmiało głową. – Czyli to Ty jesteś tą barcelońską dziewczyną, która ukradła mi narzeczonego?
Nie wiedziałam czy mówi poważnie czy robi sobie ze mnie żarty, więc nie odpowiedziałam od razu. Spojrzałam na nią trochę przerażona, ale kiedy na twarzy blondynki pojawił się uśmiech odetchnęłam z ulgą.
- Nasze mamy doszły do wniosku, że powinniśmy wziąć ślub. Wiesz jak to jest w rodzinach muzułmańskich… na szczęście Ibi wyjechał do Hiszpanii, a ja znalazłam innego kandydata.
- Bierzesz ślub?
- Za cztery miesiące. – wyraźnie odetchnęłam z ulgą, co nie umknęło uwadze mojej rozmówczyni. – Nie widziałam Ibiego od listopada! Muszę przyznać, że się za nim stęskniłam.
Ręce precz od mojego chłopaka, bo zabiję!
- Tak, tak… - przytaknęłam próbując nie zepsuć pierwszego wrażenia.
- Moglibyśmy się kiedyś umówić? Na kolację?
- Nie wiem czy to możliwe, bo jutro Ibi ma mecz, a później wracamy do Hiszpanii.
- Tak szybko?
- Niestety… - umiem kłamać i to w jakim stylu.
- W takim razie kiedy indziej. Na pewno będziecie często wpadać z odwiedzinami.
Gdybym mogła to uciekłabym jak najszybciej się da i nigdy nie wracała. Niestety…
*
Ibrahim zajrzał do jednej z restauracji, aby ukryć się przed deszczem. Gdy zobaczył Charlie siedzącą przy jednym stoliku z Sylvie, wiedział że nie wróży to nic dobrego.
- Wreszcie Cię znalazłem. – przywitał brunetkę całusem w policzek i spojrzał na rozanieloną blondynkę. – Sylvie? Co Ty tu robisz?
- Jem kolację z Twoją przemiłą dziewczyną. Trochę plotkujemy… oczywiście o Tobie. – puściła mu oczko i jak gdyby nic podniosła się, żeby mocno go przytulić.
Charlie wbijała w niego złowieszczy wzrok i nie odezwała się ani słowem do końca kolacji. Siedziała tuż obok niego, a na każde pytanie odpowiadała bardzo krótko, ale treściwie. Blondynka za to trajkotała jak najęta. Musiała pochwalić się swoim pierścionkiem zaręczynowym, który był wielkości małego kociaka oraz tym gdzie odbędzie się jej wymarzony ślub. W Hiszpanii oczywiście. Charlie o mało nie opluła sokiem przyszłej panny młodej na wieść o jej weselu. Gdyby jednak nie była zaręczona i nie planowała ślubu, ta rozmowa mogłaby podtoczyć się zupełnie inaczej. Dlatego dziękowała Bogu, że jednak taka zmora jak Sylvie mogła znaleźć sobie faceta, który w żadnym wypadku nie był jej Ibim, a jakimś szejkiem z Arabii Saudyjskiej. Swoją drogą… dziewczyna umiała się ustawić w życiu.


*3 miesiące później*
Maj przywitał nas kolejnym „baby boomem”, mianowicie Anna (narzeczona Iniesty) urodziła prześliczną córeczkę Valerię, a partnerka Pinto ogłosiła, że spodziewa się ich drugiego dziecka.
Wszyscy rodzili albo zachodzili w ciąże. Dosłownie! Mało brakowało, a zaczęłabym myśleć, że ze mną jest coś nie tak, bo po czterech miesiącach związku wciąż byliśmy bezdzietni… Hiszpańskie gazety zaczęły się o nas rozpisywać, kiedy podczas jednej z konferencji prasowej mój własny brat przez przypadek wypaplał, że Ibrahim spotyka się z jego ukochaną (i jedyną!) siostrzyczką. Wtedy zaczął się dosłowny atak na naszą dwójkę. Brukowce okrzyknęły nas „najsłodszą parą Barcelony” (jak nie całej Hiszpanii) i poświęcały nam więcej czasu niż takim weteranom jak David Villa i Patricia czy Iker Casillas i Sara! Zostałam siłą wciągnięta do tzw. szoł-biznesu i nie mogłam się z niego uwolnić. Paparazzi śledzili każdy mój ruch, każde wyjście na zakupy, każdą naszą randkę i polowali na „najostrzejsze” foteczki. Nie dawaliśmy im ku temu powodów, bo zachowywaliśmy się jak najnormalniejsi ludzie pod słońcem, ale mimo wszystko nie dawali nam żyć.
Doszło już nawet do tego, że chcąc kupić farbę do ścian w sklepie z artykułami budowlanymi, musiałam prosić właściciela, aby mnie schował w swoim biurze i zadzwonił po policję, żeby rozgromić tą całą chmarę fotoreporterów, którzy pojawiali się znikąd całymi stadami. Z tego wszystkiego musiałam dzwonić po tatę, który przeprowadził się z mamą na zachód (kupił dom między Madrytem, a Barceloną), żeby mnie wyratował z opresji i zawiózł bezpiecznie do domu.
Rodzice zaakceptowali mój związek z Ibrahimem oraz to, że z nim zamieszkałam. Na początku trochę byli sceptycznie do tego nastawieni, ale kiedy weszli do środka naszego domu to zaparło im dech w piersiach. Ściany nadal były surowo białe, więc postanowiłam je jakoś przełamać kolorem i postawić Ibi’ego przed faktem dokonanym. Wyleciał do Holandii na tydzień, więc miałam czas na to by trochę pozmieniać.
Na początek postanowiłam pomalować salon, który mój chłopak tak bardzo kochał i nie chciał w nim zmienić zupełnie niczego. Cóż… nie było mi przykro z tego powodu, ale tak czy siak musiał się przyzwyczaić do kości słoniowej z elementami ognistej pomarańczy. Do prac zwerbowałam oczywiście moich przyjaciół: Gerarda (romansującego z Shakirą! Tak, tak… tą Shakirą!), Bojana (który na dniach miał wylecieć do Rzymu do nowego klubu), Rodrigo (który klika dni wcześniej poznał „nieziemskiego” chłopaka z brytyjskiej rodziny arystokratycznej o imieniu Thomas, który na dniach miał zabrać go na wakacje na Malediwy) oraz Lilly (która przyleciała z Madrytu na mały urlop)… tak wszystkich chciałam wykorzystać nim gdzieś wyjadą.
- Ten kolor wygląda paskudnie. – Bojan podniósł wieczko od farby i zamieszał z kwaśną miną zawartość wiaderka. – Jak rzygi…
- Przecież pisze na niej „alpejska łąka”. Może jak pomalujemy to wyjdzie ładnie. – uśmiechnęłam się zachęcająco, ale widziałam już minę Ibrahima kiedy wróci. „Co zrobiłaś?! Za takie coś mogą Cię posadzić w więzieniu!” itp., itd.
- Pomalujemy tym kolorem, a jak wyjdzie brzydko to zamalujemy z powrotem na biało. – zarządziłam ochoczo. Założyłam papierową czapkę na głowę i chwyciłam za pędzel.
Malowanie szło nam naprawdę kiepsko. Gerard w jednej ręce trzymał wałek, a w drugiej telefon i smsował ze swoją nową dziewczyną, w ogóle nie przejmując się tym, że ma bardzo odpowiedzialne zadanie: dosięgnąć tam, gdzie inni nie mogą. Salon wyszedł ładnie i wreszcie wyglądał jak pokój, a nie jak cela śmierci w więzieniu. Gorzej było z „alpejską łąką”, która okazała się być „zielonym kompostownikiem”. Miałam kilka dni, żeby to poprawić. W innym razie czekała mnie śmierć w męczarniach, utopiona w sraczkowato-zielonej farbie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyka