7.23.2012

24. Umarł król, niech żyje król

Zaczęło się dosyć niezręcznie, a później było już tylko gorzej. Nie no, nie było może aż tak źle, ale mama chłopaków nie była nastawiona do mnie przychylnie, nie odwzajemniała mojego uśmiechu i ciągle patrzyła na mnie spod byka. Wiem, że byłam dla niej zupełnie obcą osobą, która „uwiodła” jej „grzecznego aniołka”. Nic już na to nie mogłam poradzić.
Pokój Ibrahima był jedną wielką pamiątką z przeszłości. Medale, puchary, zdjęcia wiszące na ścianach i wiele, wiele więcej. Najbardziej rzucającą się rzeczą była oprawiona koszulka PSV z autografami wszystkich zawodników.
- Dostałem ją jak odchodziłem z PSV Eindhoven. Powinienem ją zabrać do Barcelony. – brunet oparł się o drzwi i spojrzał na mnie. – Jak wrażenia?
- Wasze mieszkanie jest niesamowite. Sama chciałabym się w takim wychować. – piłkarz podszedł do mnie i objął ramionami. – Twoja mama wydaje się być… sympatyczna.
- Musisz jej wybaczyć. Wiesz jak to jest… nie zna Cię, ale jak już pozna to Cię pokocha.
- Nawet mnie tak nie strasz. – zaśmiałam się. – Idę wziąć prysznic, a potem do łóżka. Jestem zmęczona, chyba jeszcze nigdy nie spędziłam tyle czasu w samochodzie.
- A mówiłem, żebyśmy lecieli samolotem. Zajęłoby to nam dwie godziny.
- Wiesz, że boję się latać.
- Może gdy wsiądziesz na pokład to go pokonasz?
- Po moim trupie. – wyszczerzyłam zęby i wspięłam się na palcach, żeby złożyć na jego ustach pocałunek. – Podoba mi się Twój pokój i te Twoja trofea. Ja nigdy nie zdobyłam żadnego medalu. – westchnęłam. – Jestem po prostu beztalenciem!
Ibrahim ku mojemu zdziwieniu ściągnął ze ściany jeden z medali i zawiesił mi go na szyi. Odwróciłam krążek i ujrzałam napis: „2nd place of the 2010 FIFA World Cup, 11.07.2010”.
- To dla Ciebie.
- Zwariowałeś?! – próbowałam zdjąć z szyi medal, ale piłkarz skutecznie mi to uniemożliwił. – Nie mogę go przyjąć. Medal z mistrzostw świata jest zbyt cenny.
- Siedziałem na ławce i tylko zmieniałem innych w trzech meczach, więc nie zapracowałem na niego. Następny mam zamiar wyrwać z gardła Hiszpanom.
- Poczekaj, aż powiem to Gerardowi i spółce. – zaśmiałam się.
- Niech się trzymają na baczności. – pocałował mnie w czoło. Zabrałam swoją piżamę i kosmetyki po czym zamknęłam się w łazience. Mogłam odetchnąć z ulgą i nie przejmować się wreszcie mamą Afellay.
Wybrałam numer do Pepa, bo w końcu obiecałam zadzwonić jak stawimy się na miejscu.
- Halo? Charlie? To Ty jednak żyjesz. - usłyszałam w słuchawce głos starszego brata.
- Spadaj, ośle. Dzwonię, żeby powiedzieć, że jesteśmy już na miejscu.
- I jak?
- Normalnie. Poznałam mamę Ibi’ego, zaraz idę pod prysznic i spać. A co u Was?
- Dzieci już śpią, a my z Cristiną siedzimy w salonie i oglądamy jakiś nudny film.
- Mógłbyś przedzwonić do mamy i powiedzieć jej, że jestem cała?
- A sama nie możesz?
- Wiesz jaka ona jest. Zacznie mnie zamęczać milionami pytań, a tego nie zniosę.
- Ok., przekażę jej. Kiedy wracacie?
- Za kilka dni… nie wiem dokładnie. Jutro Ibi ma trening z reprezentacją, a dzień później mecz. Więc może wrócimy po nim.
- Jak podróż? Chyba była męcząca.
- I to bardzo. Nie wiedziałam, że aż tyle czasu spędzimy w samochodzie. Jestem padnięta i marzę już tylko o łóżku.
- W takim razie śpij dobrze. Masz pozdrowienia od Cris.
- Dziękuję, ucałuj ją ode mnie! Będziemy w kontakcie.
- Do zobaczenia. – rozłączyłam się i odłożyłam telefon na półkę. Wskoczyłam pod prysznic i wzięłam upragnioną kąpiel. Kiedy owinęłam się ręcznikiem czułam się jak nowonarodzona i całe zmęczenie nagle minęło. Założyłam na siebie krótkie spodenki i koszulkę, które robiły mi za piżamę i wciąż dosuszając włosy ręcznikiem wróciłam do pokoju Ibrahima. Po drodze natknęłam się na Samira, który poruszał brwiami na mój widok i zamknął się naprzeciwko w swoim pokoju.
Włączyłam telewizor, ale i tak nie rozumiałam nic z programów, które akurat leciały w języku niderlandzkim i musiałam zrezygnować z tej „rozrywki”. Wyjęłam laptopa z pokrowca i sprawdziłam pocztę, na której nie było żadnej nowej wiadomości. Miałam wewnętrzne przeczucie, że coś się dzieje, ale nie umiałam nazwać co. Wysuszyłam do końca włosy i czekałam, aż przyjdzie Ibrahim.
Nie było to takie proste jak zapewniał mnie wcześniej Samir. Mama chłopców nie spała tak „twardym” snem jak myśleli i co chwilę się budziła. Musieliśmy udawać, że Samir idzie do WC (dlatego otwiera drzwi od swojego pokoju), w tym czasie Ibi wślizgnął się do mnie, a Samir jakby nigdy nic wrócił z łazienki do swojego pokoju. Oczywiście to samo trzeba było powtórzyć z samego rana, żeby pani Afellay się nie zorientowała, że coś jest nie tak.
Nie mieliśmy problemu z pomieszczeniem się na pojedynczym łóżku w pokoju piłkarza. Można powiedzieć, że było jeszcze lepiej niż w normalnym, dużym łóżku do którego przywykliśmy u siebie.
- Cicho bądź! – musiałam uspokajać co chwilę Ibrahima, który nie mógł się powstrzymać od głośnej gadki na temat jutrzejszego treningu. – A co jeśli Twoja mama tu wejdzie?
- Boisz się jej? Kochanie, jesteśmy dorośli. – przewrócił oczyma.
- I dlatego wślizgnąłeś się ukradkiem do mojego pokoju i robiłeś wszystko, żeby jej nie obudzić? – zachichotałam.
- Też prawda… Ale mama to mama… wiesz sama.
- O tak, wiem doskonale. Jeszcze nie wie, że zamieszkaliśmy razem. A jak się dowie to padnie na zawał. Przecież „jak to tak bez ślubu razem”?!... ona nie rozumie, że żyjemy w XXI wieku i to normalne, że pary mieszkają ze sobą.
- Musimy wziąć ślub ze względu na obie i będzie po sprawie.
- Nie do końca. – zmrużyłam podejrzliwie oczy. – Kim jest Sylvie?
- Hm? – zakrztusił się własną śliną i spojrzał na mnie wielkimi oczyma. – Umiesz niderlandzki? Od kiedy?
- Mam tłumacza.
- Samir? Nie pożyje długo.
- Nie zwalaj teraz na niego, tylko odpowiedz na moje pytanie. Ja opowiedziałam Ci o Ian’ie.
- To zupełnie co innego. – odwrócił się z powrotem na plecy. – Sylvie… tak jakby nasze rodziny się znają i byłoby im na rękę jeżeli byśmy wzięli ślub.
- C-c-c-o?
- Nie denerwuj się. Nigdy do tego nie dojdzie. Ona jest paskudna… wredna… przebiegła… nigdy jej nie lubiłem! – podniósł ręce w geście przysięgi. – Zresztą ostatni raz jak ją widziałem… nawet nie pamiętam kiedy to było.
- Nie powiedziałeś mi nawet o jej istnieniu.
- Po co? Nie było takiej potrzeby, bo ona w ogóle nie jest warta zawracania sobie głowy. No już… nie gniewaj się… - odgarnął kosmyk włosów i delikatnie złożył pocałunek na moim policzku.
Byłam trochę zła na Ibrahima, że nie powiedział mi o tej całej Sylvie. W sumie ja też nie powiedziałam mu o Ian’ie, wcześniej o Gerardzie… jesteśmy nawzajem usprawiedliwieni, ale mimo wszystko ta sytuacja nie pozwoliła mi przez prawie pół nocy zasnąć.
Z samego rana Ibrahim wymknął się z powrotem do pokoju Samira. Ich mama nic nie podejrzewała i  to chyba najważniejsze w całym tym cyrku.
- Cześć, szwagierko. Jak się spało? – do kuchni wszedł rozanielony młodszy brat piłkarza i usiadł obok mnie przy stole pełnym kanapek, które zrobiła ich mama.
- Cześć. Bardzo dobrze. – odwzajemniłam uśmiech.
- To co dziś robimy? Dostałem błogosławieństwo od Ibi’ego i mogę zabrać Cię na miasto. Pozwiedzamy, poodwiedzamy jakieś fajne knajpy?
- Dostałeś pozwolenie? Też mi coś! Pewnie, że idziemy.
- W takim razie załóż coś wygodnego, bo czeka nas całodzienny maraton. Pozwiedzamy Utrecht, chociaż nie ma tu wielu ciekawych rzeczy… i pojedziemy do Amsterdamu. Wieczorem dołączy do nas Ibi i wrócimy do domu. Ok.?
- Brzmi super. Ile pojedziemy do Amsterdamu?
- Około czterdziestu minut, więc spokojnie.
- Już się cieszę, że pozwiedzam trochę Holandii. Nigdy tu nie byłam i jestem ciekawa wszystkiego.
- Wszystkiego mówisz? – zmrużył oczy. – W takim razie pokażę Ci atrakcje, o których długo nie zapomnisz w Hiszpanii.
- Mam nadzieję.
Ubrałam beżowe rybaczki, granatową bluzkę zapinaną na guziki w kwiatowe wzory oraz wysokie sandały na koturnie. Przywykłam do chodzenia na obcasach i nie męczyło mnie to tak bardzo jak inne dziewczyny. W razie czego wrzuciłam sandały na płaskiej podeszwie do torebki. Zrobiłam lekki makijaż i związałam włosy w niesfornego koka. Zawiesiłam swój ukochany aparat na szyi i byłam gotowa, by razem z Samirem trochę pozwiedzać.
- Mamy podobne kanały jak w Wenecji, ale niestety nasze miasto nie jest tak piękne. Z lewej strony znajduje się szkoła podstawowa do której chodziliśmy z Ibi’m, a po prawej zabytkowy kościół z XIII wieku naszej ery. Nieopodal możesz dostrzec najsłynniejszy w tej okolicy uniwersytet. W naszym mieście znana jest też akademia Sztuk Pięknych „Hogeschool voor de Kunsten Utrecht”.
- Jesteś świetnym przewodnikiem. – przyznałam z całą pewnością. Słuchało mi się go wyśmienicie, a niektóre ciekawostki np. o mieszkańcach miasta rozśmieszały mnie do łez.
Przed południem wsieliśmy do pociągu i już po niecałych czterdziestu minutach wysiedliśmy na dworcu w Amsterdamie. Czuć było wyraźnie różnicę między tymi dwoma miastami mimo, że leżały tak blisko siebie.
- Amsterdam to wolne miasto, pełne ciekawskich turystów, bo w końcu okrzyknięte zostało europejskim centrum gejów. Oprócz tego zalegalizowano tu miękkie narkotyki, mamy również słynne dzielnice „czerwonych latarni”. Jest tu wszystko czego dusza zapragnie! Będąc tutaj musimy wstąpić do jednego z wielu coffee shopów na De Wallen. – przyznałam, że raz się żyje i zgodziłam się na odwiedzenie tego typu miejsca. Nie zamierzałam się naćpać do nieprzytomności, ale zobaczyć jak wygląda takie miejsce od wewnątrz i kto do takich miejsc zagląda.
- Na tej ulicy mamy największy odsetek domów publicznych i coffee shopów. – na jego słowa zaśmiałam się głośno i weszłam do lokalu, który powitał nas wielką flagą w kolorach zielono-czerwono-żółtym.
- Znajdź dla nas miejsce, a ja zamówię coś do picia.
Usiadłam w loży oddalonej od głównej szyby, przez którą zaglądało wielu ciekawskich turystów. Samir przyniósł nam pepsi oraz talerz z apetycznie wyglądającymi brownies (babeczki).
Pierwsza nie zaspokoiła mojego apetytu i od razu musiałam sięgnąć po kolejną, potem kolejną, aż z talerzyka zniknęły wszystkie. Podzieliliśmy się z Samirem nimi po równo i już po chwili oboje byliśmy w równie wesołym nastroju.
- Mówiłam Ci już, że do twarzy Ci z rogami? – przechyliłam głowę, by przyjrzeć się mu uważnie, ale kolory zbyt bardzo się mieszały i nie mogłam wyostrzyć odpowiednio wzroku.
- A Ty wyglądasz jak Bon Jovi… bardzo lubię Bon Jovi… - powiedział śmiertelnie poważnie Samir, ale kiedy zaczęłam chichotać i on nie pozostał dłużny.
*
- Nie wierzę, że zabrałeś ją do coffee shopu! Zwariowałeś?! – krzyknął Ibrahim, kiedy pod wieczór odebrał nas spod budynku, z którego nie wychodziliśmy przez cały dzień zajadając się przeróżnymi smakołykami.
- Nie tak głośno! – oboje zasłoniliśmy swoje uszy dłońmi i wykrzywiliśmy twarze w grymasie.
- Porąbało was. Ty go do tego namówiłaś? – zwrócił się bezpośrednio do mnie.
- Nie. Zwiedzaliśmy… oglądaliśmy latarnie… a potem wsiedliśmy tylko na ciastko.
- Na ciastko? Z haszyszem?! Nie mogę z wami!
- Ibi, nie denerwuj się. Przecież nie zrobiliśmy tego celowo. – w mojej obronie stanął jego brat. – Chciałem jej tylko pokazać jak to u nas wygląda i tak się złożyło, że kupiłem coś do picia, a ciastka dostaliśmy gratis. Jak je zjedliśmy to kupiliśmy nowe… przecież nic strasznego się nie stało.
- A jakby was zobaczyła mama?! Wtedy na pewno mielibyście u niej przerąbane.
- Ale nie zobaczyła. Jeny… Ibi wyluzuj trochę. – jęknęłam rozmasowując palcami skronie.
- Ty się wyluzowałaś, aż za bardzo. – zmierzył mnie wzrokiem, próbując nie powiedzieć czegoś bardziej niemiłego.
- Przepraszam, ale nic nam się nie stało, więc nie wiem dlaczego masz do nas pretensje.
- Nie jestem zwolennikiem narkotyków, wy też nie powinniście być. A Ty… - zwrócił się do Samira. – Nie żyjesz.
- Zostaw go! – zareagowałam natychmiast. – To moja wina. Samir chciał tylko pokazać mi miasto.
- Zachowujecie się jak gówniarze. Tyle mam do powiedzenia w tej sprawie. –podniósł ręce w geście poddania.
I już na nic nie zdały się moje wołania, żeby wrócił i nie przesadzał. Po prostu wypiął się na nas i wrócił sam do domu. My natomiast zostaliśmy sami na ławce w dzielnicy De Walles i nie wiedzieliśmy co mamy ze sobą począć. W sumie jakaś cząstka nas chciała wrócić do środka, ale z drugiej strony czuliśmy, że faktycznie przesadziliśmy i musimy wracać. „Pani Mama” Afellay zdecydowanie nie polubiłaby mnie bardziej gdyby zobaczyła mnie w stanie w jakim prezentowałam się jeszcze godzinę temu. Na suficie widziałam kolorowe słonie, a obok mnie siedzącego Elvisa Presleya! Który de facto za swojego jakże owocnego życia mieszkał w moim starym domu podczas wakacji z dala od Priscilli. Przez moment zatęskniłam za swoimi czterema kątami, okupowanymi przez wrzeszczące grupki fanów Elvisa, ale w sumie dom, w którym mieszkałam z Ibrahimem zaczynał mieć swoją historię, w której jak cholera chciałam uczestniczyć.
Musiałam po prostu wrócić i powalczyć o swojego nadąsanego Króla.

*) tytuł to nawiązanie do króla rock & rolla Elvisa Presleya

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyka