7.23.2012

23. Oh la la Paris

Ibrahim obudził mnie o godzinie siódmej trzydzieści. Czułam się wyjątkowo wypoczęta, chyba tutejszy klimat miał na mnie zbawienny wpływ. Pani Maria przygotowała nam śniadanie, które pochłonęliśmy w szybkim tempie. Pan Franz natomiast zniknął z samego rana ze swoim synem Julianem i udali się do naszego auta, żeby spróbować go naprawić. Nie byli cudotwórcami i jeżeli nie potrafiliby wymienić paska, to musielibyśmy zadzwonić po fachowca.
- Jeszcze raz Pani dziękuję za wszystko. Razem z panem Franzem uratowaliście nas i nie wiem jak możemy się Wam odwdzięczyć. – podeszłam do starszej pani, która w odpowiedzi rozłożyła szeroko swoje ramiona. Uściskałam ją mocno. Próbowaliśmy zapłacić im za nocleg, bo w końcu prowadzili pensjonat, ale nie chcieli nawet o tym słyszeć.
- Samochód jest sprawny i bez problemu dojedziecie do Paryża. Jeżeli zacznie coś nieoczekiwanie „stukać” to od razu skręcajcie do najbliższego warsztatu.
- Dziękuję Panu. – jego również uściskałam. Mimo, że poznałam ich wczoraj wieczorem to czułam do nich bardzo wielką sympatię. Obdarzyli nas ciepłem i gościnnością. Niewielu ludzi jest zdolnych do czegoś podobnego.
- Jeździcie ostrożnie i uważajcie na siebie. A Ty… - pani Maria zwróciła się bezpośrednio do Ibrahima. – wiedz, że lepszej dziewczyny nigdy nie znajdziesz.
- Wiem to nie od dziś. – uśmiechnął się do niej szeroko. Przytulił ją na co zareagowała jedynie cichym chichotem, a z panem Franzem pożegnał się uściskiem dłoni.
*
Droga z Lyonu do Paryża zajęła nam przeszło cztery pełne godziny. Jak się okazało za lasem, który tak mnie wczoraj przerażał, nie znajdowało się nic strasznego, a jedynie kilka mieszkalnych domów i kręta droga, która wprost prowadziła na autostradę.
- Oprowadzę Cię wszędzie! Pokażę Ci moje ulubione miejsca w Paryżu, gdzie chodziłam np. na wagary. – pociągnęłam Ibrahima za rękę próbując jakoś wyminąć wycieczkę spacerującą ulicami.
- Tylko nie wiem czy na to wszystko starczy nam czasu. Jest prawie dwunasta, a musimy dojechać do Utrechtu przed wieczorem. Na dojazd musimy liczyć jakieś pięć godzin o ile znów nie zabłądzimy.
- Spokojnie. Najpierw zjemy obiad w restauracji z widokiem na wieżę Eiffel’a, a potem chwilę pospacerujemy. Muszę się nacieszyć tym, że znów tu jestem. Spędziłam w tym mieście wiele wspaniałych chwil, poznałam wielu ludzi.
- Myślisz, że możemy spotkać któreś z nich?
- Bardzo prawdopodobne. Wielu z nich mieszka tutaj od urodzenia i z tego co mi wiadomo, nie mieli zamiaru nigdzie wyjeżdżać.
Przemierzaliśmy spokojnie paryskie uliczki, aż nagle ujrzałam wielki plakat reklamujący wystawę prac Ian’a Totta. Mojego… ex chłopaka. Nie spodziewałam się, że coś osiągnie, bo szczerze powiedziawszy nie należał do wybitnie uzdolnionych rzeźbiarzy. Jednakże jego bogaty ojciec fundował mu różnego rodzaju wernisaże, dlatego był znany w środowisku artystycznym na całym świecie.
Nie mogłam się powstrzymać i zajrzałam do środka, mimo dezaprobaty Ibrahima. Wszystko utrzymane było w stylu Ian’a: czyli na bogato. Dużo lampionów, które oświetlały prace ustawione na mosiężnych kolumnach. W sumie nie było tak źle jak myślałam na początku, ale mimo tego nadal czułam niesamowitą niechęć do tego osobnika.
- Charlotta?! – usłyszałam w oddali. Nie, to nie był głos mojego chłopaka, który od kilku dobrych minut wolał siedzieć na ławeczce na zewnątrz i smsować ze swoim „fumfelem” Alvesem o jego nowych adidasach.
Odwróciłam się pospiesznie by zidentyfikować głos, który mnie coraz bardziej intrygował i ujrzałam Ian’a w całej okazałości. Nie żeby stał przede mną nagi, ale po prostu idealnie dopasowane części garderoby to jego nieodzowny znak rozpoznawczy.
- Ian? Nie myślałam, że Cię tu spotkam. – westchnęłam zawiedziona wydając z siebie krótkie zdanie po francusku. Nie zmienił się ani trochę. Tak samo przystojny, pewny siebie i nienagannie ubrany.
- W końcu to moja wystawa, więc chcąc nie chcąc często tu bywam. – uśmiechnął się nonszalancko ukazując swoje śnieżnobiałe zęby. – Myślałem o Tobie… wiele razy i zastanawiałem się co u Ciebie. – obszedł jedną ze swoich rzeźb i stanął centralnie przede mną. Ta bliskość nie była wskazana, bo pamiętam dokładnie jak między nami się układało i mimo wszystko poczułam ukłucie gdzieś w środku.
- U mnie wszystko w jak najlepszym porządku. Wróciłam do Hiszpanii jak pewnie wiesz, a tu jestem tylko przejazdem.
- Sama? – rozejrzał się wokół mnie i zlustrował bacznie gości wystawy, którzy wydali mu się podejrzani.
- Nie, z chłopakiem. – podniósł do góry jedną brew. – Jest na zewnątrz.
-  W takim razie może mnie z nim zapoznasz?
Cholera. Czy on zawsze musi być taki uwodzicielski? Miał w sobie coś magnetyzującego, co przyciągało mnie do niego i mimo, że go nie cierpiałam z całej duszy to nie mogłam mu się oprzeć.
- Jj-j-j-asne. – otrząsnęłam się i wolnym krokiem zaprowadziłam Ian’a na zewnątrz, gdzie bez problemu odnalazłam Ibi’ego. – Ibi… Ibi! – szturchnęłam go w bok, bo nie reagował na moje wołanie.
- Co się stało, kochanie? – podniósł momentalnie wzrok i ujrzał naprzeciw siebie nieznanego mu do tej pory faceta, który spoglądał na mnie ukradkiem.
- Chciałam Ci kogoś przedstawić. Ibrahim to Ian, Ian to Ibrahim. – podali sobie ręce, ale nie było po nich widać uprzejmości. – W takim razie my się zbieramy. Miło było Cię znów spotkać…
- Hej, hej! Zaczekaj! – blondyn złapał mnie za ramię, kiedy próbowałam odejść jak najszybciej się dało. – Zjecie ze mną obiad?
- Tak się złożyło, że nie możemy bo mamy naszą małą rocznicę i chcielibyśmy ją uczcić… na osobności. – powiedziałam dosadnie.
- Chciałbym spędzić z Tobą trochę czasu. Nie widziałem Cię od tak dawna… pozwól mi z Tobą trochę poprzebywać.
- Wybacz Ian, ale nie mogę. Jestem ze swoim chłopakiem i nie mamy za wiele czasu na duperele. – złapałam Ibrahima mocno za rękę. – Musimy już lecieć. Miło było Cię znów spotkać, Ian.
Wyminęliśmy go i zostawiliśmy w całkowitym osłupieniu. Czułam wielką ulgę i wewnętrzną radość, że potrafiłam go najnormalniej na świecie olać.
- Dowiem się czegoś więcej na jego temat? – zagaił Ibrahim. Usiedliśmy przy jednym ze stolików w małej restauracji w centrum. Zadbałam o odpowiedni widok na  wieżę Eiffel’a i menu, które składało się z samych francuskich przysmaków.
- Nie wiem o czym mówisz. – wyminęłam jego wzrok i skupiłam się na widoku zza okna.
- O tym facecie, którego spotkaliśmy. Studiowaliście razem?
- Nie do końca. Spotykaliśmy się przez pewien czas…
- C-c-c-o?! I nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? Gdybym wiedział…
- To co byś zrobił? – przerwałam mu. – To niczego by nie zmieniło, więc uznałam że nie musisz wiedzieć.
- Wielkie dzięki. – prychnął.
- Nie obrażaj się. Musimy się kłócić w naszą rocznicę? – złapałam go za rękę, którą opierał się o stolik. Pokiwał przecząco głową. – Skoro  tak bardzo chcesz wiedzieć coś na temat Ian’a to proszę bardzo: studiowaliśmy razem, ale na innych kierunkach. Jak wspomniałam wcześniej, spotykaliśmy się przez pewien czas, ale to nie miało sensu i zerwałam z nim. Żałuję, że w ogóle go spotkaliśmy… nie mam zbyt wielu dobrych wspomnień z tamtego okresu.
- To znaczy?
- Kilka razy rozstawaliśmy się wielką kłótnią na cały Paryż, potem znów się schodziliśmy… to było chore. W końcu miarka się przebrała. Ian wyjechał na kilka miesięcy do Arabii Saudyjskiej na staż. Uznałam, że związek na odległość z nim i tak nie ma najmniejszego sensu i wolałam zakończyć to w miarę pokojowo.
- Jak on na to zareagował?
- Normalnie… jak już mówiłam, nie układało nam się od samego początku. W ogóle zastanawiam się dlaczego my razem byliśmy, bo w ogóle do siebie nie pasowaliśmy.
- Jego wzrok kiedy na Ciebie patrzył mówił coś zupełnie innego. – zmrużył lekko oczy.
- Chyba nie jesteś o niego zazdrosny? – zaśmiałam się, ale kiedy nie otrzymałam odpowiedzi trochę się zmieszałam. – Kochanie, Ian to przeszłość i nie masz powodów do niepokoju. Gdybym wiedziała, że będzie w tej pieprzonej galerii to nigdy w życiu bym tam nie weszła.
- Wierzę Ci. – pocałował mnie w dłoń, którą go trzymałam za rękaw koszuli i uśmiechnął się delikatnie. – Mam dla Ciebie prezent.
- O nie. Błagam powiedz, że to żart. Z tego całego zamieszania związanego z wyjazdem zapomniałam Ci coś kupić!
- Tylko Ciebie potrzebuję to szczęścia, niczego więcej. – wyjął z kieszeni niewielkie pudełeczko i położył je na stole przede mną. Czy zaciskałam kciuki, żeby nie zobaczyć w nim pierścionka? Hell yes!
- Przepiękny! – w środku ukrywał się naszyjnik z zawieszką w kształcie małego serduszka. Ozdobiony malutkimi świecidełkami i  wygrawerowanym imieniem ukochanego, wyglądał jak milion dolarów w postaci biżuterii. – Ale nie mogę go przyjąć. – po chwili kelner podał mi bukiet czerwonych róż, które ukrywał na zapleczu.
- Czy Ty zawsze musisz się ze mną przekomarzać o prezenty? Chociaż raz przyjmij coś bez żadnego gadania. – zapiął mi go na szyi ze srogą miną.
- Dziękuję za prezent. Jest naprawdę śliczny. A kwiaty… jesteś niemożliwy. – pocałowałam go w policzek i zajęłam z powrotem swoje miejsce. – Myślisz, że zdążymy dojechać do Utrechtu na czas?
- Musimy, inaczej trener van Marwijk mnie zabije. Ciebie zresztą też. – zaśmiał się. – Zjemy kolację i od razu wsiadamy do auta. Nie możemy dłużej zwiedzać.
- Nie pokazałam Ci jeszcze wszystkich atrakcji!
- Wiem kochanie, ale nie mamy na to czasu. Gdybyśmy nie utkwili w Lyonie to mielibyśmy cały dzień, a tak to musimy się streszczać. Przyjedziemy tu jeszcze nieraz.
- Trzymam Cię za słowo!
Kolację zjedliśmy w bardzo kameralnej atmosferze. Nawet kelnerzy nie podchodzili do nas, tak jak prosił o to wcześniej Ibrahim i mogliśmy się cieszyć tylko swoim towarzystwem.
Aby dotrzeć do Utrechtu musieliśmy pokonać aż pięć godzin drogi bez zbędnych postojów w trakcie. Wyjątkami były oczywiście potrzeby natury fizjologicznej oraz stacje paliw, które tym razem odwiedzaliśmy zaskakująco często, aby być pewnym, że nie spauzujemy na dobre.
Autostrady to jednak idealne rozwiązanie na jazdę, bo droga mijała bardzo szybko i nim się spostrzegłam mijaliśmy granicę belgijsko – holenderską. Z każdym kolejnym kilometrem byłam coraz bardziej przerażona, a spotkanie z mamą Ibrahima wywoływało u mnie dreszcze. Chciałam wypaść jak najlepiej, a jak wiadomo stres robi swoje i bałam się, że palnę jakąś gafę i tyle z odwiedzin.
Kiedy Ibrahim zatrzymał samochód pod jednym z blokowisk w Utrechcie, serce waliło mi jak szalone. Na nic zdawały się zapewnienia Ibi’ego, że wszystko będzie dobrze. Po prostu miałam przeczucie, że tak nie będzie.
Pierwszy na dół zszedł Samir, który przywitał mnie szeroko rozłożonymi ramionami. Przytuliłam go mocno, po czym pociągnął mnie za rękę do środka. Byłam lekko zdezorientowana, ale pozwoliłam mu się prowadzić. Ibrahim w tym czasie wyprzedził nas i zjawił się w mieszkaniu jako pierwszy.
- Ibrahim! – usłyszałam głos kobiety, kiedy jeszcze stąpałam po schodach na czwarte piętro. Samir uśmiechnął się do mnie i zachęcił mnie do wejścia do środka. Niepewnie przekroczyłam próg i spojrzałam na dosyć niską kobietę, która przez cały cza nie wypuszczała z ramion swojego syna. Miała założoną na głowie chustę, która podkreślała jej wyznanie.
- Mamo, to właśnie Charlotta. – uśmiechnęłam się delikatnie kierując się w jej stronę z wyciągniętą ręką. Kobieta niechętnie moją dłoń i kiwnęła głową. Przeszło mi przez myśl, że może w jej religii nie podaje się rąk, ale Samir szybko mnie uświadomił, że tylko ortodoksyjni muzułmanie mają z tym problem, a oni podobno do takich nie należą.
- Bardzo mi miło panią poznać. Ibrahim mi wiele o pani opowiadał.
- Charlie, nie wysilaj się. Ona i tak nie mówi po hiszpańsku. – zaśmiał się Samir i pociągnął mnie za rękę do salonu. – Jest trochę staroświecka, więc jak coś usłyszysz, to nie zwracaj na nią uwagi. – machnął ręką i wskazał mi na fotel. Usiadłam w nim i rozejrzałam się dookoła. Wiele obrazów, medali, zdjęć, taki normalny salon, bez większych upiększeń.
- Zajmiesz mój dawny pokój, a ja ulokuję się u Samira. – powiedział Ibrahim. – Ale tylko czysto teoretycznie. – puścił mi oczko, na co zareagowałam uśmiechem.
- Nasza mama chodzi wcześnie spać, a nasze pokoje są naprzeciw, więc nie ma problemu z wymianą. – dodał jego młodszy brat.
- Nie chciałabym jej jeszcze bardziej podpaść.
- No co Ty! – piłkarz usiadł na oparciu mojego fotela. – Idę po nasze rzeczy do samochodu. Samir przyniesie Ci kolację, pokaże łazienkę i Twój pokój. Przyjdę do Ciebie później. – pocałował mnie szybko w czoło.
No cóż… czułam się trochę obserwowana. Mama chłopców przyglądała mi się uważnie i czekała, aż zrobię coś głupiego. Tak przynamniej to wyglądało z mojej perspektywy.
- Smacznego. – Samir podał mi kolację z uśmiechem na ustach i dołączył do rozmawiającej rodziny z drugiej strony pokoju. Próbowałam podłapać o czym mówią, ale niestety nigdy nie miałam styczności z niderlandzkim i nie miałam zielonego pojęcia o tym języku.
- Mógłbyś mi trochę tłumaczyć o czym rozmawiają, bo trochę mi głupio… - szturchnęłam Samira, kiedy usiadał obok mnie.
- Jasne, ale nie wiem czy chcesz słuchać tych głupot. – jak na zawołanie Ibrahim podniósł głos w rozmowie z mamą i oboje spojrzeli na mnie.
- Zdecydowanie chcę wiedzieć. – powiedziałam stanowczo do Samira.
- Cóż… mama mu zarzuca, że nie jesteś muzułmanką… - zrobiłam wielkie oczy. – Że mieszkacie razem bez ślubu… że Ibi zachowuje się jakby był nie naszej wiary… że wciąż pamięta Sylvie, która jej zdaniem była idealna dla niego… że chce wnuki… że czuje się samotna… itp., itd.
- Aż tak szczegółowo nie musisz tłumaczyć. – fuknęłam. – Ale dzięki.
- Sama chciałaś. – uśmiechnął się zachęcająco. – A i mama chce pojechać do Barcelony, żeby zobaczyć wasz dom.
- Jeszcze tylko tego brakowało. – po pokoju rozniósł się nasz śmiech, który wyrwał z rozmowy Ibrahima z mamą. Samir dodał, że jego braciszek musi się spowiadać z tego czy regularnie je i czy się nie przemęcza. No tak, stereotypowa rozmowa z mamusią.
Zaczęło się… dziwnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyka