7.23.2012

22. Sacrebleu!

Droga do domu pana Franza była błotnista, a dotarcie do niego uprzykrzał lejący się strumieniami deszcz, który nie dawał za wygraną. Byliśmy przemoczeni do suchej nitki co dodatkowo nie ułatwiało marszu.
- To wszystko Twoja wina. Gdyby nie ten głupi pomysł z poznaniem Twojej mamy to nie byłoby nas tutaj. Nie wyglądalibyśmy jak zmokłe kurczaki. Nie zastanawialibyśmy się czy jutro obudzimy się z czterdziestostopniową gorączką! – warknęłam tuż przed zapukaniem do drzwi. Ibrahim próbował odpowiedzieć, ale udaremniła mu to kobieta, która zamaszyście otworzyła frontowe drzwi. Stanęła w progu i spojrzała na nas podejrzliwie.
- Qui êtes- vous**? – zsunęła spore okulary na czubek nosa nie spuszczając z nas nawet na sekundę wzroku.
- Pan Franz kazał nam tutaj przyjść. Jestem Charlie, a to Ibrahim… zepsuł się nam samochód kawałek drogi stąd. – powiedziałam płynnie po francusku. Pięć lat studiów w Paryżu musiało czymś zaowocować.
- Wchodźcie do środka! Jesteście przemoczeni! – kobieta pociągnęła mnie za rękę i wciągnęła do środka. – Biedne dzieci. Macie coś suchego na przebranie?
- W walizce. – wskazałam na torbę, którą w ręku trzymał Ibrahim niepewnie przekraczając próg domu.
- Na górze mamy wolne pokoje. Idźcie się przebrać, a potem zapraszam na gorącą herbatę. Musicie się rozgrzać, żeby się nie przeziębić. Jest tak zimno na zewnątrz! – zdjęłam mokrą kurtkę, którą odwiesiłam na wieszak obok drzwi. Adidasy odstawiłam obok i wbiegłam po schodach zaraz za Ibrahimem.
- Miła kobieta. – skwitowałam krótko zdejmując mokre ubrania.
- Tak, wydaje się być taka.
- Jesteś na mnie zły? Przepraszam. Nie chciałam powiedzieć tego… no wiesz… Bardzo żałuję. – nie wysilił się nawet, żeby na mnie spojrzeć. Wzruszył jedynie ramionami i zniknął za drzwiami prowadzącymi do łazienki. – Naprawdę jest mi przykro!
- Nie ważne. Powiedziałaś to co myślisz i teraz wiem, że za bardzo na Ciebie naciskałem. Na ten wyjazd, poznanie mojej mamy… jeszcze mamy czas, żeby wrócić do domu. Potem wsiądę do samolotu i polecę na zgrupowanie do Amsterdamu.
- Nie chcę wracać. – oparłam się o ramę drzwi. – Ile razy mam przepraszać?
- Nie musisz.
- Musisz taki być? Proszę… Nienawidzę jak jesteś taki obojętny!
- Mam zacząć robić awanturę? Nie zamierzam. – obróciłam się na pięcie i wyszłam czym prędzej z łazienki. Założyłam na siebie suchy podkoszulek z nadrukiem metalowego zespołu i dżinsy. Było mi strasznie zimno, więc zarzuciłam na siebie bluzę Ibrahima.
- Mogę pożyczyć? – nie usłyszałam odmowy, więc uznałam że się zgadza. Przeciągnęłam ją przez głowę i zeszłam na dół gdzie czekała na nas żona pana Franza.
- Dobrze się czujesz, drogie dziecko?
- Tak dziękuję, ale trochę mi zimno. – kobieta wyjęła z szafy ciepły koc i otuliła mnie nim na kanapie w salonie. – Bardzo pani dziękuję. Gdyby nie pani i pan Franz to utknęlibyśmy w nocy w samochodzie.
 - Ależ nie dziękuj. Jesteście głodni? Prowadzimy tutaj mały pensjonat, więc jesteśmy przyzwyczajeni do gości, więc nie masz się czym przejmować.
- Nie, nie. Jedliśmy po drodze.
- Mogę zapytać gdzie się wybieracie? To podróż prywatna czy do pracy?
- Jedziemy do Holandii prywatnie i zawodowo, ale chcieliśmy zahaczyć o Paryż i wyszło jak wyszło.
- Bardzo dobrze znasz francuski, a nie wyglądasz żebyś była stąd.
- Jestem z Hiszpanii, ale studiowałam w Paryżu.
- Doprawdy? Jaki kierunek?
- Fotografia artystyczna. – powiedziałam dumnie. Kobieta przytaknęła głową z uznaniem i przyniosła mi herbatę. – A Twój kolega?
- Ibrahim? – kiwnęła głową. – To piłkarz.
- Oo… wspaniale! Oglądam czasami mecze z Franzem, ale za bardzo się na nich nie znam. – uśmiechnęłam się do niej przytakując głową. – Mąż ciągle próbuje mi  wytłumaczyć na czym polega „spalony”, ale ja nie mogę tego pojąć! To dla mnie czarna magia. -  Ibrahim wszedł do salonu z niepewną miną. – Chodź, chodź do nas! Przyniosę Ci herbaty! – usiadł w fotelu bawiąc się swoją komórką.
- Tu też nie ma zasięgu. – fuknął niezadowolony.
- Może to i lepiej.
- Dla mnie nie za bardzo.
- Mógłbyś zmienić ton? Zaczynasz mnie przerażać. – nie otrzymałam odpowiedzi, więc nie zamierzałam dalej w to brnąć. Chciał się obrażać to niech robi co chce.
- Z sokiem malinowym. – kobieta podała mu kubek, za który grzecznie podziękował. – Twój kolega mówi po francusku? – Ibi nie zwracał na nas najmniejszej uwagi i nie reagował na francuskie zaczepki, więc uznałam że nie.
- Nie wydaje mi się. Pochodzi z Holandii, ale przeniósł się niedawno do Hiszpanii.
- Jest bardzo przystojny, podobny do mojego syna Juliana (wym: żuuuuljaana). Jesteście zaręczeni? – kiwnęłam przecząco głową. – No tak, nie masz pierścionka. Ale zamierzacie?
- Na razie jest dobrze tak jak jest i nie zamierzamy tego zmieniać. Narzeczeństwo, ślub… to za dużo jak na mnie. Nie wiem czy w ogóle kiedyś się na to zdecydujemy.
- A dzieci? Macie?
- Nie, nie. Broń Boże! – zaśmiałam się. – To znaczy nie mamy ich w planach. Wie Pani… jesteśmy parą od ponad miesiąca i teraz akurat wypada nasza pierwsza rocznica. Żeby mówić o ślubie, dzieciach… jest zdecydowanie za wcześnie!
- Byłabyś piękną panną młodą. Pokażę Ci zdjęcia z naszego ślubu… pogoda była podobna do tej za oknem! Niech tylko znajdę album… - zaczęła szperać po szufladach w starej komodzie.
- Idę zadzwonić. Złapałem sieć. – odrzekł Ibrahim, który od domu pięciu minut nie spuszczał wzroku z telefonu. Przytaknęłam i dołączyłam do pani Marii w oglądaniu jej ślubnych fotografii.
- To było ponad trzydzieści lat temu. Aż sama się dziwię, że wytrzymałam tyle z Franzem!
- Naprawdę przepiękne zdjęcia. – do domu wszedł przemoczony gospodarz.
- Kupiłem to przeklęte masło. A teraz zrób mi herbaty, bo strasznie przemokłem! – zdjął buty i kurtkę i odwiesił ją na wieszak.
- Idź się przebrać w suche ubrania. Zaraz Ci podam herbaty. – powiedziała pani Maria i udała się pospiesznie do kuchni.
- Syn przyjedzie z samego rana i zajmie się waszym wozem. – dodał pan Franz. – Myślę, że to nic poważnego, ale warto żeby sprawdził to specjalista.
- Jeszcze raz panu dziękuję. – uśmiechnęłam się do niego. Mężczyzna machnął ręką i zniknął za drzwiami prowadzącymi do ich sypialni.
Ibrahim strasznie mnie denerwował. Zostawił mnie samą z bądź co bądź dwójką obcych mi osób, a sam uganiał się za łapaniem sygnału telefonicznego. Wypiłam herbatę i umyłam kubek w kuchni podczas gdy pani Maria zajmowała się przygotowaniem kolacji dla swojego męża. Podziękowałam jej ponownie i wyszłam na górę, żeby trochę odpocząć bo dniu pełnym wrażeń, a nie zapowiadało się żeby to miało się zmienić w następnych dniach.
- Długo jeszcze nie będziesz się do mnie odzywać? – zapytałam zamykając za sobą drzwi do pokoju gościnnego na piętrze, gdzie łóżko pościeliła nam pani Maria i gdzie mieliśmy spędzić noc. – Ibi… - usiadłam obok niego i szturchnęłam go w bok, żeby wywołać w nim jakąkolwiek reakcję.
- Jestem zmęczony. To był męczący dzień. – odrzekł spokojnie odkładając telefon na szafkę obok.
- Zgadzam się. Jutro będzie jeszcze ciekawiej, bo wreszcie dotrzemy do Paryża, a wieczorem poznam Twoją mamę. Znów zobaczę Samira… zwiedzę Twoje miasto… Ibi… nie gniewasz się już na mnie? – oparłam głowę o jego ramię. Usłyszałam jedynie głośne westchnięcie u mojego rozmówcy. – To nie moja wina, że jestem „taką babą” jak to mówi Gerard.
- Nie chodzi już w sumie o to. Nigdy Ci nie mówiłem, ale uczyłem się w szkole francuskiego i doskonale wiem o czym sobie plotkowałyście z panią Marią. – otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia.
- I nie przyznałeś się do tego?! A jakbyśmy Cię obgadywały to słuchałbyś dalej i udawał, że nie wiesz o czym mówimy?!
- Chodzi o to… że nie chcesz za mnie wyjść i nie chcesz mieć dzieci.
- Nie powiedziałam tego! – odrzekłam stanowczo. – Stwierdziłam tylko, że mamy jeszcze czas na rozmowę o czymś tak ważnym dla nas obojga. Przecież możemy z tym poczekać jakiś czas…
- Zabrzmiało tak jakbyś w ogóle nie chciała. „Dzieci, Broń Boże!” i co miałem sobie pomyśleć?
- Kochanie, mam prawie 26 lat, a Ty 27. Kochamy się i wątpię żeby to się zmieniło w ciągu następnych dziesięciu lat.
- Chcesz wziąć ślub dopiero za dziesięć lat? Jak będę mieć prawie 40?! Chyba zwariowałaś. – pokręcił głową. – Skoro masz takie głupie wymówki to po prostu Cię zmuszę do ślubu i koniec kropka.
- Zmusisz? – spojrzałam na niego spod byka.
- Wiesz, że marihuana w Holandii jest legalna? Tak? – kiwnęłam głową. – Więc po prostu… dosypię Ci jej do czegoś, a Ty będziesz już chętna na wszystko. – zaśmiał się głośno.
- Nie zrobiłbyś tego, bo to ja w tym związku noszę spodnie. – Ibrahim rzucił mnie na łóżko i usiadł na mnie okrakiem powodując, że nie mogłam się ruszyć.
- Ach tak?
- Puść mnie, bo zawołam pana Franza!
- Nie, dopóki nie stwierdzisz, że to ja noszę w tym związku spodnie. Jasne?
- Wypchaj się. Nigdy tego nie stwierdzę!
- No wiesz… mi jest bardzo wygodnie.
- Chcesz przegrać zakład?
- Nawet nie wiem o co się założyliśmy. Aaa… o to, które pierwsze ulegnie? Faktycznie dałem Ci szlaban na seks.
- To ja Ci dałam szlaban i nie odwołam go jeśli ze mnie nie zejdziesz. – skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Mało prawdopodobne, żebym skorzystał z tej propozycji.
- OK. W takim razie zero seksu do ślubu. – powiedziałam stanowczo.
- Masz na myśli do przyszłego weekendu? Jakoś dam radę.
- Nie, głupku. Przez dziesięć najbliższych lat. – zaśmiałam się triumfalnie.
- A co zrobisz jeśli Ci się oświadczę?
- Będziemy mieć prawdopodobnie dłuższy staż jako narzeczeni, niż małżeństwo. Tak wynika ze statystyk… co trzecia para się rozwodzi i to po pięciu latach małżeństwa.
- Jeszcze będziesz mnie błagać, żebym nie wniósł wniosku o rozwód. Ale ja nie… nie ulegnę.
- Że niby ja będę Cię zatrzymywać? To Ty będziesz skamleć pod moimi drzwiami, błagając o powrót.
- Chyba „naszymi drzwiami”.
- Po tym jak wyrzucę Cię z domu to będą to tylko i wyłącznie moje drzwi.
- Nie dajesz mi wyboru. Po prostu zaciągnę Cię siłą do urzędu, zmuszę do podpisania papierka i będziemy żyć długo i szczęśliwie.
- Zapomnij. – zaśmiałam się. – I jeszcze powiedz, że od razu urodzę sześcioraczki.
- Nie, chcę jedenastkę. Stworzę drużynę piłkarską, a ja będę trenerem.
- A moje biodra będą w stanie wiecznego spoczynku.
 - Nie będzie tak źle. Połowę możemy adoptować.
- Myślisz, że po urodzeniu piątki dzieci będę mieć figurę taką jak mam teraz? Lepiej to jeszcze przemyśl odpowiednio długo… najlepiej dziesięć, piętnaście lat.
- Jeszcze o tym porozmawiamy. – położył się obok mnie. – Boże, ale jesteś męcząca…
- Ha ha! – wybuchłam głośnym śmiechem. – Mówiłam: przemyśl dobrze to małżeństwo.
- Chyba muszę to zrobić. – odwrócił się do mnie twarzą i uśmiechnął delikatnie ukazując szereg białych zębów. Musnął moje usta w bardzo ostrożny sposób i odgarnął kosmyk włosów, które opadły mi na czoło. – Wytrzymałem już miesiąc, a to dopiero początek. Nie mam zamiaru niczego przemyślać, bo wiem dobrze że to z Tobą chcę się zestarzeć. – podniosłam się na łokciu i spojrzałam na niego przerażona.
- Wiesz, że w tym momencie czuję się jakbym Cię dopiero co poznała? Jestem zdenerwowana i nie wiem co mam dalej robić.
- Pocałuj mnie. – z chęcią złączyłam usta z Ibrahimem i całkowicie zapomniałam o Bożym świecie. Już nie ważne były dla mnie nasze kłótnie, przekomarzania czy dąsy.
W tym momencie liczył się tylko on.

*franc: cholera (tyczy się bardziej realnych sytuacji, a mianowicie tego że Polska nie wyszła z grupy na Euro, ale we francuskim wydaniu by odpowiadało treści opowiadania)
**franc: kim jesteście? (trochę zaszalałam i wpisałam to zdanie w Google, żeby zabrzmiało bardziej realistycznie)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyka