7.23.2012

20. Parapetówa i „małe upominki”; Epilog I serii

Tak jak przewidziałam moja mama po wypiciu kilku drinków zaczęła tańczyć z roześmianym od ucha do ucha Gerardem. Siedziałam na kanapie razem z Lilly, która przyjechała razem z Bojanem z Madrytu zaraz po zakończeniu zgrupowania oraz z Messim, który dzisiejszego wieczoru postanowił nie przesadzać z alkoholem. Jutrzejszy mecz miał być bardzo ważny, a po ostatnim wyskoku Argentyńczyk nie mógł się pozbierać przez cały tydzień. Ibrahim pochłonięty był rozmową z moim tatą, co szczególnie mnie dziwiło, bo ten drugi z początku nastawiony był na wybicie mu z głowy swojej jedynej córki. Ale dogadywali się. I to jak! Czasami śmiech mojego taty roznosił się ponad głosy innych gości. Podobało mi się to i przez jakiś czas mój wzrok skupiał się właśnie na nich.
Pep i Cristina rozkręcali niechcących się zabawić gości i wyciągali ich do tańca. Widziałam, że wszyscy którzy zostali bawili się świetnie, tylko nieliczni wyszli dosyć wcześnie, włączając w to Sonię i Pedro, którzy zostawili Santiego z opiekunką. Nie byłam na nich zła. Przeciwnie: sama pchałam ich do domu, bo widziałam jak się męczą ciągle dzwoniąc do niani i wypytując ją o swojego aniołka.
- Mam dla Ciebie prezent. To taki mały upominek na dalsze mieszkanie w naszym rodzinnym domu. – zaczął Pep. Modliłam się w myślach, żeby to nie było coś strasznie drogiego i żebym nie czuła się niekomfortowo gdy mi go wręczy. Z pomocą Gerarda i Sergio, brat wniósł do salonu wielkie pudełko. Rozpakowałam je z przejęciem, bo nie  wiedziałam co z niego może wyskoczyć. Mało prawdopodobne, że byłby to striptizer, bo rodzice mogliby dostać zawał na sam widok. Rozrywałam dokładnie ozdobny papier i ujrzałam duży napis 70’’. Od razu wiedziałam, że chodzi o telewizor, więc zwróciłam się do brata.
- Zwariowałeś? Nie mogę tego przyjąć! – założyłam ręce na krzyż i odsunęłam od siebie dosyć ciężkie pudełko.
- Charlie, nie rób scen. To prezent dla Ciebie. Masz go przyjąć i koniec kropka. – Pep wyręczył mnie w rozpakowaniu i z pomocą taty ustawili ogromny telewizor na szafce.
- „Mały upominek”? – przedrzeźniłam go spoglądając na kolosalny cienki ekran, który mógłby zastąpić ekran w kinie.
- Podoba Ci się? – brat objął mnie ramieniem.
- Bardzo, ale wiesz że nie mogę go przyjąć. I tak robisz dla mnie dużo… opłacasz mi rachunki, które jakimś sposobem trafiają prosto w Twoje ręce, załatwiasz mi pracę. Ciągle mnie wyręczasz. Tak nie może być!
- Jesteś moją małą siostrzyczką i będę to robić do końca życia. – objął mnie mocno na co zebranie goście zaczęli klaskać. Mama ocierała łzy płynące po policzkach, a tata poklepywał ją po ramieniu próbując ją trochę uspokoić.
Telewizor zajmował kluczowe miejsce w sporym salonie. Od razu wzrok padał właśnie na niego. Jego wymiary mnie przerażały, bo gdyby spadł albo coś, mogłabym równie dobrze strzelić sobie prosto w czoło. Nawet nie chciałam wiedzieć ile Pep na niego wydał. Na pewno fortunę!
- Ja też mam dla Ciebie prezent, ale może rozpakujesz go jak wszyscy już pójdą? – szepnął mi na ucho Ibrahim.
- Obstawiam, że owiniesz się czerwoną kokardą. – zaśmiałam się na co chłopak odpowiedział tym samym.
Nie zwracałam uwagi na to co kto przyniósł, ale jeszcze tyle butelek win, które stały na stole w kuchni, nigdy nie miałam. Mogłabym zrobić jakąś wystawę albo zbiorową degustację. Ooo… Ten drugi pomysł od razu pobudził moją wyobraźnię.
Kiedy zbliżała się północ mój brat zarządził, że wszyscy piłkarze mają się zbierać do spania, bo jutro czeka na nich walka na murawie. Prawie wszyscy goście kopali w piłkę, a ich osoby towarzyszące wyszły razem z nimi, więc kiedy oni wyszli zostali tylko moi rodzice, którzy postanowili zostać u mnie na noc.
Ibrahim został jeszcze na chwilę, żeby wręczyć mi prezent, który opisywał w sposób strasznie tajemniczy. Dowiedziałam się jedynie, że jest czerwony, połyskujący i podobno zakocham się w nim od pierwszego wejrzenia. Kiedy prowadził mnie za rękę modliłam się, żeby to nie był pierścionek zaręczynowy, bo naprawdę nie miałam pojęcia jakbym na niego zareagowała. Zaczęłabym się zapewne śmiać, potem płakać, ale sama nie wiem czy z żalu czy ze szczęścia.
- Tylko jeżeli powiesz, że go nie przyjmiesz to wiedz, że tym samym złamiesz mi serce. – przewróciłam oczyma, bo ta niepewność była nie do wytrzymania. Chciałam już zobaczyć ten przeklęty prezent, ale kiedy Ibi prowadził mnie po schodach do garażu przeklęłam tylko pod nosem.
- Błagam Cię… powiedz, że żartujesz sobie w tym momencie. – w garażu stało lśniące, czerwone BMW Z4 z rozsuwanym dachem, które w świetle garażowym wyglądało jakby to była tylko iluzja.
- Nie żartuję. To najprawdziwsze auto, które teraz należy do Ciebie. – rzucił mi kluczyki i usiadł na miejscu pasażera.
- Nie denerwuj mnie nawet. – kategorycznie odmówiłam zajęcia miejsca kierowcy. – Nie jeździłam kilka lat! Nie chcę zniszczyć tego pięknego maleństwa.
- To ja poprowadzę. – przesiadł się na miejsce kierowcy i przycisnął guzik, który odpowiedzialny był za zasunięcie dachu. Z lekką obawą usiadłam obok niego i zapięłam pas. Wszystko w tym samochodzie było piękne i bałam się czegokolwiek dotykać, żeby nie popsuć.
- Nie mogę go przyjąć, wiesz o tym. – powiedziałam kiedy wyjechaliśmy z garażu. Ibi ruszył z piskiem opon w stronę centrum. Czułam jakbym płynęła i nie dotykała nawet drogi.
- Nie łam mi serca, kochanie. Wybrałem ten samochód specjalnie dla Ciebie i nie ma takiej opcji, żebyś go nie przyjęła.
- Ale ja nie potrzebuję samochodu! – podniosłam lekko głos. – Mieszkam niedaleko centrum i wszystko mam pod ręką. Nie muszę nigdzie dojeżdżać, a jak już muszę to wsiadam w tramwaj albo metro.
- Nie gadaj głupstw. Spójrz jak ten samochód pięknie mruczy. Ta połyskująca karoseria idealnie pasuje do Ciebie i już jest Twoja. Samochodu tak się nie odrzuca bez powodu. A to auto wybrało właśnie Ciebie. – jego tłumaczenia bawiły mnie i nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.
- To zdecydowanie za drogi prezent. Nie musiałeś nic kupować… no może kolejne wino do mojej już i tak ogromnej kolekcji. Ale auto? Jak Ci w ogóle to przyszło na myśl?!
- Rozmawiałem z Dani Alvesem i obaj doszliśmy do wniosku, że samochód to najlepszy prezent na parapetówę.
- Nie dość, że Pep kupił mi ogromny telewizor, Cristina całą kolekcję przepięknych sukienek, rodzice nowy wspaniały aparat fotograficzny, który kosztował na pewno majątek… to i Ty musisz mnie denerwować? Powiedz szczerze, ile kosztował ten samochód?
- Nie mogę Ci tego powiedzieć! – zbulwersował się od razu. – To jest prezent i masz go przyjąć. Bez dyskusji. – posłałam mu spojrzenie wściekłego dziecka i spojrzałam w boczną szybę. – Musisz usiąść za kierownicą, wtedy poczujesz jaka to wspaniała maszyna.
Zaparkował samochód na wielkim placu na obrzeżach Barcelony (zastanawiał mnie fakt z jaką szybkością pokonaliśmy ten odcinek, bo średnio zajmuje mi on około 30 minut. A teraz dotarliśmy tutaj w niecałe 15.) i na siłę wyciągnął mnie z miejsca pasażera. Zaprowadził mnie na drugą stronę i zapiął mi pas, w między czasie omawiając, który guzik jest do czego.
- Nigdy nie jechałam takim samochodem i nie umiem go prowadzić. – położyłam dłonie na kierownicy, która idealnie do nich przylegała.
- Nie masz się czego bać, to zwykłe auto z automatyczną skrzynią biegów i wspomaganiem, więc jedzie się naprawdę wspaniale. Chyba pamiętasz jak się odpala samochód? – uznałam to za niestosowny żart, który miał zostawić kobiety daleko, daleko za mężczyznami i odpaliłam samochód, który zawarczał jakby się ze mną zgadzał.
To BMW to na pewno kobieta!
Takich rzeczy jak prowadzenie samochodu nie zapomina się nawet po wielu latach, zwłaszcza że kiedyś prowadziłam jak zawodowy kierowca. Musiałam przerzucić się na pociągi i metro, kiedy przeprowadziłam się do Paryża, a za autami wcale nie tęskniłam.
Zrobiłam kilka kółek na placu, żeby dokładnie przypomnieć sobie jak to wszystko działa i ruszyłam w kierunku centrum. Na drodze było niewiele aut, bo kto o zdrowych zmysłach włóczy się po północy po obrzeżach? Cała młodzież bawiła się w samym centrum albo na plaży.
Muszę przyznać z czystym sumieniem, że BMW prowadziło się praktycznie samo. Ja jedynie dodawałam gazu albo hamowałam.
- I jak? – Ibi położył rękę na moim kolanie, którą szybko odsunęłam aby się nie rozpraszać w czasie prowadzenia.
- Miałeś racje, to wspaniały samochód. Ale nie mogę go przyjąć. – powiedziałam kategorycznie lekceważąc smutną minę chłopaka.
- Zaparkujemy go w garażu i może rano zmienisz zdanie? – podjechałam na podjazd pod domem i oddałam kluczyki Afellay’owi, który wjechał do garażu. W oknie ujrzałam tatę, który obserwował samochód z wyraźnym zainteresowaniem.
- Kogo to samochód? – zapytał kiedy tylko przekroczyłam próg.
- Ibiego. – zdjęłam szpilki i odstawiłam je na bok. Nogi miałam obolałe i bezwiednie osunęłam się na kanapę, która jeszcze godzinę temu okupywana była przez moich gości.
- Naprawdę piękny samochód, Ibrahimie. To BMW? – kiedy dołączył do nas Ibi, tata musiał wypytać go o wszystkie szczegóły: ile pali, jaki ma silnik itp. itd.
- To prezent dla Charlie, ale ona go nie chce przyjąć. – powiedział z żalem w głosie piłkarz zwracając się do mojego ojca z wyraźną aluzją, żeby mnie namówił do przyjęcia.
- Wydałeś na niego kupę kasy. To nie jest zwykły prezent taki jak pudełko czekoladek.
- Wiesz, że kupię Ci co tylko zechcesz… a sęk w tym, że Ty w ogóle nic ode mnie nie chcesz! Kupiłem ten samochód, bo gdybym Ci wcześniej powiedział o moich planach, to na pewno szybko wybiłabyś mi ten pomysł z głowy.
- Dokładnie tak bym zrobiła! Nie interesują mnie Twoje pieniądze, tak dla Twojej świadomości, interesujesz mnie tylko i wyłącznie Ty. Nie musisz mi nic kupować, mam wszystko co potrzebuję.
- Jeżeli go przyjmiesz to następny prezent na pewno z Tobą skonsultuję, obiecuję. – podniósł do góry dwa palce i uśmiechnął się do mnie zachęcająco.
- Jesteś straszny. Nie dajesz mi żadnego wyboru. – rozejrzałam się po salonie, w którym panował bałagan: mnóstwo pustych butelek, papiery po prezentach itp. – Biorę się za sprzątanie, bo rozpiera mnie energia, a wy róbcie co chcecie.
Tata dołączył do mamy, która wcześniej położyła się spać w ich dawnej sypialni i zostawił mnie samą z Ibrahimem, który nie dawał za wygraną. Pomógł mi sprzątać, ale ciągle powtarzał, że muszę przyjąć od niego prezent. Zaczynała mnie powoli boleć głowa, a mimo prawie drugiej w nocy nie chciało mi się w ogóle spać.
Spoglądałam ukradkiem na Ibrahima, który zbierał puste butelki po piwie i widząc moje spojrzenie od razu posyłał mi szeroki uśmiech. Uśmiechałam się pod nosem i wracałam do wynoszenia prezentów z salonu do kuchni na stół.
Obliczyłam, że podarowano mi 26 butelek czerwonego wina, nowiutki ekspres do kawy z różnymi bajeranckimi funkcjami o których bezwiednie rozmyślałam podczas sprzątania (a raczej o espresso, które na pewno postawiłoby mnie na nogi), 5 korkociągów (do wyżej wymienionego wina) i 15 bukietów ściętych kwiatów, które wstawiłam do wazonów. Te prezenty były naprawdę miłe, ale oczywiście niekonieczne. Nie zapraszałam moich przyjaciół, żeby mi coś kupili, tylko dlatego żeby ze mną świętowali parapetówę. O prezentach rodziców, Pepa i Ibrahima już nawet nie mam ochoty wspominać. Takie drogie „upominki” kupuje się na ślub! A nie na zwykłą parapetówę.
Ibrahim ociągał się z wyjściem, bo tak samo jak ja wybił się całkowicie ze snu i nie chciał wrócić do siebie. Musiałam go przekonać do tego, że moi rodzice nie są tolerancyjni na nocowanie płci przeciwnej w moim domu, na co chcąc nie chcąc przystał. Pocałował mnie w usta i przeciągając każdą chwilę wzdychał niepocieszony faktem wracania do swojego mieszkania.
*
Kolejne dwa dni upłynęły mi na przekonywaniu Ibrahima o tym, żeby zabrał do siebie swoje BMW. Wszystkie moje próby były na marne i samochód stał w garażu od parapetówy.
Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej byłam przerażona nadchodzącym wyjazdem do Holandii. Zaplanowałam mały postój w Paryżu, który miałam nadzieję przeciągnąć jak najbardziej. Bałam się spotkania z mamą Ibiego, bo nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Piłkarz wciąż zapewniał mnie, że jego mama jest mimo pozorów bardzo nowoczesna i czeka z utęsknieniem na nasz przyjazd.
Dokładnie cztery dni przed wyjazdem wybrałam się razem z Sonią, Lilly i Cristiną na całodzienne zakupy. Byłam zdziwiona, że Ibi wręcz wyganiał mnie z domu. Przeczuwałam spisek i nie myliłam się.
*
- Zabije mnie, zabije! – powtarzał wciąż Ibrahim widząc jak ekipa od przeprowadzek wnosi do wielkiej ciężarówki kartony wypełnione rzeczami Charlie.
- Nie pękaj teraz. – zganił go Dani, który opierał się o swój wypolerowany samochód. – Wszystko będzie dobrze. Trochę się powścieka, ale jej przejdzie.
- Czarno to widzę. – Ibi złapał się obiema dłońmi za głowę i pokiwał z dezaprobatą.
- Kiedy wraca?
- Powiedziała, że koło szóstej, siódmej.
- No to mamy mnóstwo czasu! – poklepał przyjaciela po ramieniu. Ibrahim nie był do końca przekonany w słuszność jego decyzji, która miała rzutować na jego wspólną przyszłość z Charlie. Ogromnie chciał z nią zamieszkać, ale wiedział dobrze, że będzie na niego wściekła. Gdyby nie posłuchał Daniego, który okrzyknął się „znawcą wszelakich związków” wszystko byłoby po staremu.
*
Kupiłam kilka nowych rzeczy, które wydawały mi się niezbędne do dalszego życia, mimo to w drodze powrotnej do domu stwierdziłam, że ten zakup był całkowicie mi niepotrzebny. Kiedy przemierzałam spokojnie barcelońskie uliczki dostałam wiadomość od Ibrahima, że czeka na mnie na ulicy takiej i takiej, i że mam natychmiast wsiadać w taksówkę. Stwierdziłam, że nie ma pośpiechu i ruszyłam w tamtą stronę na piechotę. Znałam tą okolicę: piękne wille z widokiem na morze, dużo ważniaków i trochę sztywny klimat. Dotarłam na miejsce po trzydziestu dwóch minutach. Ibrahim stał na podjeździe do jakiegoś domu. Pomyślałam, że to dom któregoś z jego kolegów z klubu.
- Wchodź, wchodź. – pociągnął mnie za rękę i pilotem zamknął automatyczną bramę. Zaświeciła mi się kontrolka: skąd wziął pilota do bramy?
- Co tu robimy? – wciągnął mnie do środka ogromnej willi. Moje pierwsze wrażenie?: wow. Drugie: ale tu biało!
- To… ale nie wpadaj w panikę, dobrze? – kiwnęłam głową nieświadoma niczego. – To nasz nowy dom. Tadaaaaa… - uśmiechnął się próbując rozszyfrować moją minę. Przez całe pięć minut stałam zszokowana nie mogąc się ruszyć.
- Co? – wykrztusiłam z siebie wreszcie. Rozejrzałam się dookoła. Salon połączony był z otwartą kuchnią. Wszystkie ściany były sterylnie białe, bez żadnych obrazów. Kuchnia z srebrnymi i drewnianymi akcentami. Wszystko było bardzo nowoczesne i schludnie urządzone. Ale dalej nie wiedziałam co ja tutaj w ogóle robię!
- Kochanie. Wiem, że czujesz się nieswojo, ale daj mi dokończyć. – złapał mnie z obie ręce. – Przejąłem inicjatywę. W moim mieszkaniu zamieszka Samir, który chce na  stałe sprowadzić się do Barcelony, a w Twoim domu zamieszka rodzina, która potrzebuje pomocy. Dani zapoznał mnie z młodym małżeństwem, które ma trójkę małych dzieciaków. Potrzebują domu, a do tej pory nikt nie chciał podpisać z nimi umowy. Stwierdziłem, że musimy im pomóc, ale nie zaproponowałem im tego bez wcześniejszego uzgodnienia z Tobą.
- Jak miło. – prychnęłam wrogo. Wyrwałam się z objęć chłopaka i zajrzałam do innych pomieszczeń  znajdujących się na parterze. Jedne drzwi prowadziły do ogromnego garażu, w którym stały już trzy samochody (dwa Ibrahima i jeden „upominek” od niego dla mnie), dalej drzwi prowadziły do ogrodu, który rozprzestrzeniał się dokąd wzrok mi nie sięgał. Kolejny pokój był dla mnie prawdziwym zaskoczeniem: ciemnia fotograficzna. Nie miałam jej w swoim domu, a była dla mnie bardzo potrzebna, bo bez niej nie mogłam wywoływać swoich zdjęć.
Ibrahim podszedł do mnie od tyłu i objął mnie ramionami. Pocałował mnie w policzek szepcząc, że ten pokój był dla niego prawdziwym wyzwaniem, ale zrobił go z miłości do mnie.
Moje emocje był skrajne. Wściekałam się na kartony z moimi prywatnymi rzeczami, które poukładane były pod ścianą oraz na to, że nie zostałam poinformowana o tak istotnej przeprowadzce w moim życiu. Nie chciałam podejmować tak radykalnych kroków jak zamieszkanie razem, a tu proszę. Niespodzianka!
Z drugiej strony widząc ciemnię poczułam przyjemne ciepło w okolicy serca. Nigdy nie wspominałam Ibrahimowi o tym, że o takiej właśnie marzyłam odkąd skończyłam 7 lat, dlatego też gdy ją zobaczyłam nie mogłam z siebie wykrztusić nawet słowa.
- Wciąż mnie kochasz? – zapytał Ibi nie wypuszczając mnie ze swojego uścisku.
- „Każdego dnia kocham Cię bardziej... Dziś - jeszcze więcej niż wczoraj, a i tak mniej niż jutro.”**


KONIEC  I  SERII
** cytat: Rosemonde Gérard

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyka