Na Ibrahima nie musiałam długo czekać. Przyjechał dwadzieścia minut po moim telefonie, choć nie wiedział gdzie znajduje się dom Pedro. Wytłumaczyłam mu spokojnie, w którą ulicę ma skręcić i po niedługim czasie usłyszałam jak wjeżdża na podjazd.
- Co to za sprawa nie mogąca czekać ani sekundy? – zapytał wprost zaraz po otworzeniu przeze mnie frontowych drzwi. Odetchnęłam z ulgą na jego widok i wciągnęłam go do środka za rękę.
- Płacze od godziny. Nie wiem co mu jest. – pchnęłam go w kierunku łóżeczka Santiago, który ryczał jak najęty. – Myślisz, że jest chory? – Ibi pochylił się nad maluchem i wziął go na ręce. – Jest najedzony i ma zmienioną pieluszkę.
- Wiesz, że w pierwszej chwili jak zadzwoniłaś, pomyślałem że masz ogromną ochotę na seks i chcesz mnie jak najszybciej ściągnąć. – spojrzałam na niego zszokowana, by po chwili zaśmiać się głośno.
- Serio? Brzmiałam aż tak zdesperowanie?
- Nie da się ukryć. – uśmiechnął się do mnie poklepując delikatnie Santiego po pleckach.
- Chodźcie do salonu, tam jest przyjemniej. – zaprowadziłam bruneta niosącego na rękach dziecko. Mogłabym przysiąc, że zrobiło się trochę ciszej.
- Wiesz, że spałem od dwóch godzin? Nie wiem dlaczego jestem taki dobry dla Ciebie. – pokiwał głową i usiadł na kanapie wygodnie opierając się o oparcie i kładąc sobie Santiego na klatce piersiowej. Wyglądali razem tak uroczo, że musiałam im zrobić choć jedno zdjęcie. Mały ssał swój paluszek i delikatnie zamykał swoje zmęczone oczka. „Duży” przymknął powieki, mimo dalszego monologu. – Cały dzień biegałem za piłką i jestem wykończony.
- Ale Santi się uspokoił. To jest plus. – oparłam się o kanapę i zrobiłam im zdjęcie. – Nie wiedziałam, że masz taki dobry wpływ na dzieci. To znaczy wiem, że kiedyś Maria za Tobą szalała, ale mimo to jestem w szoku.
- Mam po prostu wdzięk, urok, duszę dziecka… dlatego tak dobrze się z nimi dogaduję.
- Byłbyś świetnym ojcem. – nie musiałam długo czekać na reakcję Ibrahima, który na moje słowa od razu otworzył oczy. Ugryzłam się w język, że znów poruszyłam temat, który wywoływał u mnie koszmary senne, ale teraz już było za późno na odwoływanie wypowiedzianych słów. „Show must go on”.
- A Ty mamą. Myślę, że trochę nauki u mistrza i nawet Santi przestałby płakać.
- U mistrza? – powtórzyłam za nim śmiejąc się cicho, żeby nie zbudzić małego.
- U mnie, oczywiście. – złapał mnie za rękę i ją pocałował. Znów czułam się tak jak dawniej, kiedy zaczynaliśmy się spotykać. Jego oczy przeszywały mnie na wylot i był niesamowicie uwodzicielski. Trzymając Santiego na rękach wyglądał zdecydowanie seksowniej niż gdyby stał nago (no dobra nie oszukujmy się, że to małe, niewinne kłamstewko). – Co się stało, że Sonia i Pedro gdzieś wyszli? Minęły dopiero kilka dni od narodzin Santiego i myślałem, że spędzą z nim co najmniej miesiąc nie wychodząc nigdzie.
- Ja ich namówiłam. – wyszczerzyłam się szeroko. – Pedro zapraszał kilkakrotnie Sonię na randkę, a ta odmawiała ze względu na malucha. Stwierdziłam, że jako przyszywana ciocia mogę się nim zająć, ale nie przewidziałam że mały będzie stawiał długotrwały opór.
- Przyzwyczai się do Ciebie, zobaczysz.
- Ja z nim spędzam bardzo dużo czasu, a Ty ledwo co wziąłeś go na ręce a on momentalnie usnął. Nie wiem jak Ty to robisz. Chyba rzeczywiście muszę wziąć od Ciebie jakieś lekcje. Najlepiej prywatne. – zmrużyłam lekko oczy i odłożyłam aparat na stolik obok kanapy.
- Zdecydowanie tak. Najlepiej zacząć już teraz. – pociągnął mnie delikatnie za rękę tak, żeby nie obudzić Santiego i zdecydowanie pocałował mnie w usta. – Kocham Cię, Charlotto Guardiola. Przepraszam, że wcześniej byłem wredny.
- Ja też przepraszam. Nie wiem co we mnie wstąpiło.
- Zaniosę małego do łóżeczka i zaraz wracam. – musnął mnie w usta i delikatnie podniósł się z kanapy. Zaniósł małego, który zasnął jakby go ktoś momentalnie uśpił.
Jestem złą ciotką.
Ale… Nauczę się.
Ibrahim wrócił do mnie po kilku minutach i od razu przeszedł do rzeczy. Położył się na mnie i zdecydowanym ruchem zaczął rozpinać guziki w mojej bluzce.
- Zwariowałeś?! – popchnęłam go z całej siły. – Niedługo wraca Sonia i Pedro! – spojrzałam na zegarek, który wskazywał 22:15.
- Nie wiedziałem, że ich się boisz. – zszedł ze mnie kokietując spojrzeniem. Chciał wywołać u mnie poczucie winy i walki. Co mu się udało w stu procentach. Pchnęłam go mocno na kanapę i usiadłam na nim okrakiem.
- Nie boję się ich. – pocałowałam go w nos. – Masz u mnie duże piwo za dzisiejszą pomoc.
- Rozliczymy się u mnie… później. – przygryzł moje ucho i kiedy naprawdę zaczynałam zdejmować z siebie ubrania usłyszałam samochód Pedro parkujący na podjeździe.
- O nie… - przeklęłam srogo i jak najszybciej się da zaczęłam zapinać trylion guzików, które jak na złość nie chciały za nic w świecie się zapiąć. Jakby robiły to na złość.
Sonia weszła do domu pierwsza. Widząc moją niemałą walkę zrobiła krok w tył, ale kiedy zdała sobie sprawę, że Ibrahim jest (na szczęście) ubrany zrobiła kilka kroków w przód.
- Chyba nie jesteśmy zbyt wcześnie? – spokojnie zdjęła z siebie płaszczyk i odwiesiła na wieszak. Zapięłam ostatniego niesfornego guzika i głośno zaprzeczyłam wymieniając się dwuznacznymi spojrzeniami z Ibrahimem, który śmiał się pod nosem.
- Zadzwoniłam po Ibiego, bo Santi trochę marudził. – musiałam jakoś wytłumaczyć obecność swojego chłopaka, który nie był planowanym gościem tego wieczora.
- Nie musisz się tłumaczyć, Charlie. Jestem tak szczęśliwa z wyjścia na miasto, że nawet nie interesuje mnie to, że masz ubraną bluzkę na lewą stronę. – puściła mi oczko i udała się do pokoju dziecięcego.
Przeklęłam głośno widząc, że blondynka miała racje i moje pytanie w związku z tym, dlaczego te piekielne guziki nie chciały się zapinać otrzymały natychmiastową odpowiedź.
- Czemu mi nie powiedziałeś wcześniej? – zapytałam Ibiego z wyrzutem.
- Wyglądałaś tak słodko, że nie mogłem się oprzeć. – złapał mnie w pasie przyciągając do siebie. Pocałował mnie w czoło i pomógł zapinać guziki w prawidłowo ubranej bluzce.
- Przeszkadzam? Przepraszam! – do domu wszedł Pedro, który po zaparkowaniu samochodu w garażu dopiero teraz do nas dołączył.
- Wchodź, wchodź! – krzyknęłam za nim widząc, że ten pospiesznie udaje się do wyjścia. Na moje słowa zawrócił i zaśmiał się głośno. – Nie wiedziałem, że mamy dwie niańki.
- Oj tam, Pedro. Przewidziało Ci się coś. – machnęłam ręką. Odnalazłam chwilę po tym Sonię, z którą pożegnałam się i razem z Ibrahimem wyszliśmy oddychając z ulgą.
- Jedziemy do mnie. – powiedział stanowczo brunet zamykając za mną drzwi do samochodu. Zapięłam pas i z nietęgą miną spojrzałam na piłkarza, który zajmował miejsce obok mnie.
- Wolałabym jechać do mnie do domu, bo nie mam nic na zmianę, szczoteczki do zębów, kosmetyków… - zaczęłam wymieniać wszystko z nazwy, dlatego też zrobiła się tego długa lista, ale mimo to Ibi się nie zniechęcił.
- Nie potrzebujesz piżamy! – zaprotestował od razu na moje słowa. – Kochanie, jeszcze nie spałaś u mnie w mieszkaniu, a to może być ostatnia okazja.
- A co zrywasz ze mną? – zaśmiałam się, ale momentalnie ucichłam gdy nie usłyszałam zaprzeczenia.
- Rozglądam się od jakiegoś czasu nad czymś większym. I nie zrywam z Tobą. A jak Ty będziesz chciała to Cię przywiąże do krzesła i nie pozwolę nigdzie pójść. – wykorzystując czerwone światło pocałował mnie chwytając dłońmi za oba policzki.
- Nie wspominałeś o tym.
- Tak jak Ty, że szukasz nowej pracy.
- To zupełnie co innego. A czego konkretnie szukasz? Mieszkania, domu? Przyczepy kempingowej? Pola namiotowego?
- Domu. – odpowiedział spokojnie nie zważając na moje głupie docinki. – Dużego z ogrodem. Chciałbym poczuć się w nim jak w domu.
- Zgaduję, że w obecnym mieszkaniu tak nie jest.
- Kupiłem to mieszkanie, bo na początku mi się spodobało. Duże, jasne, blisko stadionu, więc czemu nie? Ale teraz zmieniłem zdanie.
- Kupisz dom na przedmieściach i będziesz dojeżdżać godzinę do stadionu? Nie wydaje Ci się, że to trochę głupi pomysł?
- Nie będzie głupi, jeżeli zamieszkam w nim z moją ukochaną. – westchnęłam głośno, bo nic innego nie potrafiłam z siebie wydusić. – Na razie Cię nie zmuszam i daję Ci czas to przemyślenia. – kiwnęłam głową i odwróciłam wzrok w boczną szybę. – To jedziemy do mnie?
- Podjedźmy do mnie, żebym wzięła kilka rzeczy. – Ibrahim uśmiechnął się szeroko i zmienił kierunek jazdy.
Obudziłam się w łóżku Ibrahima przecierając zaspane oczy i drugą ręką szukając piłkarza, którego w nim, jak się po chwili okazało, nie było. Wszystko było przesiąknięte jego zapachem, dlatego też podniosłam się z uśmiechem na ustach. Rozejrzałam się po pokoju, w którym walały się ubrania porozrzucane na wszystkie strony świata. Odnalazłam swój wczorajszy stój, który założyłam na siebie i zaglądnęłam do kuchni, gdzie panoszył się Ibrahim w samych bokserkach.
- Wow. Ty w kuchni? Niespotykane. – usiadłam na krzesełku barowym opierając się łokciami o blat i spojrzałam na zadowolonego piłkarza.
- Jak zamieszkamy razem to zdążysz do tego przywyknąć. – nachylił się nad blatem i delikatnie musnął moje wargi. – Dzień dobry, panno Guardiola.
- Pan, dziś w bardzo dobrym humorze, panie Afellay.
- Jakoś tak się stało, że widząc w moim łóżku moją dziewczynę, do tej pory się uśmiecham.
- Szczęściara z niej.
- To ja jestem szczęściarzem, że ją mam.
- Nie będę się kłócić. Masz rację. – zaśmiałam się. – Dziś nie na treningu?
- Dziś jest sobota, kochanie. Twój wspaniałomyślny brat dał nam wolne, bo większość pojechała na zgrupowanie do Madrytu.
- Dziś jest sobota? – spojrzałam na kalendarz przymocowany magnezem do lodówki. – To oznacza, że dziś mam parapetówę. – uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. – O nie… Dlatego macie wolne, bo Pep szykuje imprezę. Nie myśl, że jest taki dobry i w ogóle.
- To dziś ta impreza? Wydawało mi się, że w przyszłą sobotę. – nałożył na talerz pachnącą jajecznicę i położył ją przede mną. – Mam nadzieję, że będzie Ci smakować.
- Jeżeli smakuje tak jak pachnie, to chyba ją kupiłeś w knajpie na rogu. – zaśmiałam się próbując. – Pyszna, naprawdę bardzo mi smakuje. – widząc, że nie kłamię i faktycznie jem, Ibrahim usiadł naprzeciwko mnie ze swoim talerzem. – Ale mi się nie chce iść na tą imprezę.
- Będzie u Ciebie w domu, więc jak się znudzisz to zamkniemy się w Twojej sypialni. Mi pasuje.
- Oczywiście. Pep bardzo przeżywał organizację parapetówy i jak coś pójdzie nie po jego myśli to chyba oszaleje. Muszę przećwiczyć minę zadowolonej siostry i przez cały wieczór taka być.
- Jaka to jest mina? – wyszczerzyłam zęby w nieprzytłaczającym innych uśmiechu. – Wyglądasz jakby coś Cię bolało.
- To moja najlepsza mina! Pokaż swoją w takim razie, panie Idealny! – brunet jak prawdziwy aktor przez moment musiał się skupić przed odegraniem roli, by podnieść delikatnie kąciki ust do góry. Jak dla mnie wystarczył fakt, że był bez koszulki. To załatwiłoby wszystko, nie musiałby się nawet uśmiechać w ten naprawdę uroczy sposób. – I to ma być ten uśmiech? Proszę Cię… - zareagowałam tak jak to miałam w zwyczaju.
- To jest moja najlepsza mina!
- Nie przedrzeźniaj mnie. – Ibi wystawił mi język i uśmiechając się do mnie w swój „najlepszy” sposób kontynuował jedzenie śniadania. To był naprawdę miły poranek. Bez żadnych niepotrzebnych kłótni, tylko miłość, jajecznica i najlepsze uśmiechy pod słońcem.
Aby przygotować się na dzisiejszą parapetówę musiałam odpowiednio wcześniej wrócić do domu. Nie było to łatwe z dwóch przyczyn: po pierwsze Ibrahim nie chciał mnie wypuścić ze swojego mieszkania, a po drugie kiedy już stałam w progu swojego domu drogę zatarasował mi Pep, który nie pozwolił mi wejść. Odesłał mnie do siebie, gdzie czekała na mnie Cristina z nową sukienką dla mnie. Była idealna: beżowa, uwydatniająca to co najlepsze, a zakrywająca niedoskonałości, z dziewczęcymi rękawkami, które swobodnie opadały na ramiona i odpowiednią długością, do połowy ud nie wyglądałam w niej jak prostytutka, a to najważniejsze.
Cristina zrobiła mi makijaż, który bardzo mi się podobał, zwłaszcza czerwona szminka, która uzupełniała sukienkę. Włosy rozpuściłam i wyprostowałam, a na nogi założyłam beżowe szpilki, które dostałam od Cris na zeszłe urodziny.
Ibrahim podjechał po mnie swoim samochodem i razem pojechaliśmy do mojego domu, przed którym stało kilka drogich samochodów.
Dom w środku nie był przesadnie wystrojony i wszystko było w dobrym guście. Czułam, że nad wszystkim czuwała Cristina, która nie pozwoliła zrobić z mojego domu wesołego miasteczka, o którym zapewnie marzył Pep.
Trzymałam kurczowo Ibrahima za rękę, który dzielnie mi towarzyszył u boku. Zauważyłam moich rodziców, którzy siedzieli na kanapie wśród Gerarda zasypującego ich pytaniami, Daniego Alvesa i Bojana. Uściskałam ich mocno za wszystkie czasy i od razu zostałam pociągnięta przez tatę wylądowując na kanapie pomiędzy nimi.
- Muszę wam kogoś przestawić. – muzyka nie leciała głośno, więc spokojnie mogliśmy rozmawiać nie podnosząc specjalnie tonu.
- Pep nam coś wspominał. – mama spojrzała na Ibrahima spod swoich okularów, a tata zmierzył go bezwstydnie wzrokiem. Ibi miał na sobie kolejny w kolekcji idealny garnitur, który został stworzony chyba specjalnie dla niego. Wyrwałam się z uścisku taty i podeszłam do Ibrahima, którego musiałam przyprowadzić do nich za rękę.
- Bardzo się cieszę, że mogę Państwo poznać. Charlie wiele mi o Was mówiła. – uścisnął dłoń mojej mamy i zaserwował jej „najlepszy” uśmiech, który podziałał na nią jak czarodziejska różdżka. Zachichotała jak nastolatka i uśmiechnęła się do niego frywolnie. Tata przywrócił ją do porządku krótkim spojrzeniem i z całej siły uścisnął dłoń piłkarza.
Oficjalna część za nami, więc pociągnęłam go za rękę do kuchni, gdzie kilkoro osób z cateringu nakładało coś zielonego na talerzyki.
- To było stresujące. – chwyciłam jeden z kieliszków z szampanem i wypiłam go do dna. – Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły, że tak od razu Cię przedstawiłam… ale znając moją mamę za pół godziny nie będziemy w stanie z nią rozmawiać, bo przesadzi z tequilą i pójdzie na parkiet z Pique, który już na to czeka.
- Wręcz przeciwnie. Cieszę się, że ich poznałem. – pogłaskał mnie po policzku. – Nie mogę się doczekać, aż poznasz moją mamę. Wtedy już wszystko będzie tak jak ma być.
- Dobra, zaszalejmy. Muszę się napić i zabawiać gości. – uśmiechnęłam się wymuszonym „siostrzanym” uśmiechem do niego, na co zareagował śmiechem. Całował mnie przez kilka chwil i puścił pozwalając wmieszać się w tłum gości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz