Zaproszenie Pepa było dla mnie naprawdę stresujące i podczas rozmowy telefonicznej z Ibrahimem wypowiedziałam więcej przekleństw niż podczas całego mojego życia. Miałam wrażenie, że Pep szykuje dla nas ostre kazanie i ma zamiar ukarać (może przede wszystkim) Ibiego. Ale w czym on jest winny? W tym, że się w nim bez pamięci zakochałam?
Mój brat nie miał prawa decydować z kim mam się spotykać a z kim nie. To po prostu niezgodne z prawem (moim na pewno).
Ubrałam czerwoną sukienkę z krótkim rękawkiem, na nią narzuciłam beżowy sweterek zapinany na guziki oraz koralowe balerinki. Stwierdziłam, że skoro mam stawić się przed Sądem Najwyższym to muszę wyglądać przyzwoicie. Ibrahim podjechał pod mój dom punktualnie o 19:30 i czekał na mnie w samochodzie. Poprawiłam fryzurę i makijaż, po czym zgasiłam wszędzie światła i wyszłam zamykając za sobą na klucz główne drzwi domu.
- Będzie dobrze. Musi być – powtarzałam sobie w myślach.
Dom mojego brata mieścił się na obrzeżach, więc jazda powinna zajmować około dwudziestu minut, ale dzisiejszego wieczoru na drogach panował straszny tłok. Ibi złapał mnie za rękę i delikatnie musnął wierzchnią część dłoni.
– Cieszę się, że to wreszcie nastąpi. – wybałuszyłam oczy nie pojmując jak on w ogóle może coś takiego powiedzieć.
- Gdyby to ode mnie zależało to musiałbyś na to poczekać z rok albo i więcej. A tu nasz kochany Sergio postanowił nam „pomóc”. – fuknęłam odwracając głowę do bocznej szyby.
- Moim zdaniem dobrze się stało. Jesteśmy razem i Twój brat powinien o tym wiedzieć. – odłożył moją ręką na moje kolana i kontynuował prowadzenie samochodu. – Nie denerwuj się. Będę cały czas przy Tobie.
- I właśnie tego się boję. Pep jest nieobliczalny i boję się o Twoje zdrowie. – piłkarz spojrzał na mnie rozbawionym wzrokiem. Nie mógł wytrzymać i najnormalniej na świecie głośno się roześmiał. – To nie jest śmieszne.
- Charlie, co on może nam zrobić? – wzruszyłam tylko bezradnie ramionami. Resztę drogi jechaliśmy w całkowitym milczeniu. Co chwilę w radiu zmieniała się piosenka i kiedy podjechaliśmy pod dom Pepa akurat zaczynało się „It’s my life” Bon Joviego. Pomyślałam, że to chyba jakiś znak od Boga (albo dziennikarza radiowego) i wysiadłam z podniesionym czołem.
- Jak miło was widzieć. – drzwi otworzyła nam Cristina, która wyglądała jak zwykle przepięknie. Miała na sobie zieloną tunikę w drobne beżowe kropeczki, którą założyła to super obcisłych dżinsów. Jej figura była fantastyczna. Aż dziw, że to ciało narodziło trójkę dzieci.
- Jaki ma humor? – zapytałam zdejmując kurtkę i odwieszając na wieszak w przed pokoju. Cris podniosła do góry kciuk, co miało oznaczać, że jest OK. i zaprosiła nas do ogromnego salonu. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to spory fotel obrotowy, który odwrócony był do nas tyłem. Kiedy Pep usłyszał, że weszliśmy odwrócił się na nim teatralnie i spojrzał na nas niczym Ojciec Chrzestny.
- Czekałem na was. – przewróciłam oczyma i zajęłam miejsce na kanapie. Zaraz po mnie zrobił to samo Ibrahim i w wyczekiwaniu czekaliśmy na kontynuację monologu mojego brata, który minął się z powołaniem. Zamiast zająć się piłką nożną, powinien był zostać aktorem.
- Co wam podać? Kawę? Sok? Coś mocniejszego? – szwagierka zerwała się z fotela i spiorunowała wzrokiem męża, którego mina po chwili całkowicie się zmieniła na bardziej przyjazną.
- Może być sok. – odpowiedziałam nie spuszczając wzroku z brata. – Po co przyniosłeś ten fotel do salonu? Wyglądasz idiotycznie.
- W moim domu robię to co chcę, Charlotto. – zerknęłam na Ibrahima, który był trochę zdezorientowany postawą swojego trenera. – Nie mogę uwierzyć w to, że moja siostra… moja jedyna siostra mogła mnie oszukać w tak istotnej dla nas wszystkich sprawie.
- Chwila, chwila. – przerwałam mu momentalnie. – To jest istotna sprawa, ale tylko i wyłącznie dla mnie i dla Ibrahima. Ciebie to nie powinno w żadnym stopniu interesować. Mogłam w ogóle tu nie przychodzić, ale stwierdziłam że nie chcę robić z Tobą bezsensownej wojny. Porozmawiajmy jak dorośli.
- Otóż to. Porozmawiajmy jak dorośli. – wzrok Pepa spoczął na Ibrahimie. – Jakie masz zamiary wobec mojej siostry?
- Co?! – wyrwało mi się pokrzykując. – Nie zachowuj się jakbyśmy żyli w średniowieczu! Mamy XXI wiek!
- Dobrze, więc… dlaczego ciągle uważam, że jesteś z moją siostrą, żeby ją zaciągnąć do łóżka? Kiedy Ci się znudzi to ją zostawisz, prawda? – podpuszczał go.
- Joseph! – do pokoju weszła Cristina, która słysząc kłótnię w salonie musiała interweniować. – Zwariowałeś? Musisz być taki wredny? Oni się kochają, są dla siebie stworzeni! Pamiętasz kiedy my byliśmy młodzi i zakochani? To nie było, aż tak dawno temu!
- My wciąż jesteśmy zakochani, kochanie. – poprawił żonę Pep, który pociągnął ją tak aby usiadła na oparciu fotela i objął ją ramieniem.
- W takim razie wiesz co oni czują! Spójrz na nich! – faktycznie cały czas mocno ściskałam Ibrahima za rękę. – Nie możesz tego zrozumieć? Daj żyć Charlie swoim życiem.
- Kocham Twoją siostrę. – po długiej przerwie głos wreszcie zabrał Ibrahim. – Ty po prostu nie możesz pojąć, że w jej życiu jest inny mężczyzna. Byłeś zawsze blisko niej i opiekowałeś się nią, ale pozwól, że teraz ja to będę robić. – spojrzałam na niego na chwilowym bezdechu. Jego słowa były takie piękne, jeszcze nikt nigdy nie powiedział mi czegoś podobnego. Cristina objęła męża ramieniem i westchnęła głośno.
- Mieszkacie razem? – po chwili całkowitej ciszy zapytał Pep.
- Nie. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Jesteśmy razem dopiero od trzech tygodni.
- To dobrze. Wiesz co powiedzieliby rodzice gdyby dowiedzieli się, że mieszkacie razem bez ślubu. – kiwnęłam głową wciąż nie mogąc pozbyć się napływających myśli. – I co ja mam z wami zrobić? Cris? – zwrócił się do żony, która uśmiechnęła się do niego i pocałowała w czoło. – Myślisz, że to dobry pomysł?
- Najlepszy z najlepszych, kochanie. Jestem z Ciebie dumna. – uśmiechnęłam się do Ibrahima, który odetchnął z ulgą.
– Musi minąć trochę czasu, żebym to wszystko zaakceptował, ale spotykajcie się skoro tak się kochacie. Przecież nie mogę wam tego zabronić. – jego wyraz twarzy był już milszy i wydawać by się mogło, że się do mnie uśmiechnął. – A teraz chodźcie na kolację. Pomogłem Cristinie w gotowaniu.
Atmosfera nagle zrobiła się lżejsza. Można powiedzieć, że poczułam ulgę, że Pep się o wszystkim dowiedział. Moje życie skupiało się m.in. na nim, więc podwójnie cieszyłam się, że wszystko skończyło się pomyślnie.
- Ibrahimie, jesteś muzułmaninem prawda? – podczas kolacji rozmawialiśmy na przeróżne tematy, ale pytanie Pepa całkowicie wybiło mnie z pantałyku. Nie tylko mnie, bo Cristina o mały włos się nie zakrztusiła.
- Zgadza się. – odpowiedział bez zastanowienia się.
- Więc skoro jesteś muzułmaninem to możesz mieć kilka żon, prawda?
- Czy to jest jakieś przesłuchanie? – wtrąciłam się próbując jakoś zmienić temat. - Dziś nad ranem Pedro został ojcem.
- To wspaniale! Chłopiec czy dziewczynka? – Cristina od razu podłapała moje rozumowanie.
- Chłopiec: Santiago.
- Prześliczne imię. Pep, musimy ich koniecznie odwiedzić. Kupimy jakiś ładny prezent. – szturchnęła męża w bok.
- Tak, tak. – odpowiedział jej. – To jak Ibrahim z tymi żonami? – przewróciłam oczyma.
- To prawda, że w naszej wierze można mieć kilka żon, ale są pewne reguły. Każda z nich musi mieć to samo i trzeba je traktować jednakowo.
- Możecie z nimi mieszkać?
- Nie. Każda ma mieć swój dom.
- Wygodne rozwiązanie. – odrzekł. – Charlie, jeśli znudzisz się Ibrahimowi to wiedz, że będziesz musiała go szukać u drugiej żony.
- Po pierwsze mój drogi to my nie jesteśmy małżeństwem. – warknęłam na niego. – Po drugie to nie jest Twój zasmarkany interes, rozumiesz?
- Nie zamierzam mieć więcej żon niż jedna, możesz mi wierzyć. Wiesz ile by było z nimi kłopotu? – zażartował na co zaśmiała się tylko Cristina.
- Myślę, że możemy już iść. – zwróciłam się do Ibrahima, który jak na zawołanie kiwnął głową. Rzuciłam serwetkę na stół i spiorunowałam wzrokiem brata. – Cristina, dziękuję za miły wieczór. Musimy się spotkać na kawie.
- Nie ma za co, kochanie. Brakuje mi naszych ploteczek w butiku. Znalazłaś już inną pracę? – zarówno Ibrahim jak i Pep spojrzeli na mnie zszokowani.
- Dzięki Cris. – fuknęłam. Nikt miał o tym nie wiedzieć dopóki czegoś nie znajdę, ale Cris czasami coś palnie bez zastanowienia.
- Dlaczego nie powiedziałaś, że szukasz pracy? Pomógłbym Ci. – zaoferował od razu brat.
- Nie, dziękuję. Poradzę sobie. – czułam, że chce zalać mnie lawiną nowych pytań, więc od razu pociągnęłam Ibrahima do drzwi. Zarzuciliśmy na siebie kurtki i pospiesznie wyszliśmy.
- Czemu nie powiedziałaś o tej pracy? – zapytał w połowie drogi Ibrahim.
- Nie ma o czym mówić. Po prostu chcę zająć się fotografią. – chłopak kiwnął głową i pogłaskał po kolanie. Cieszyłam, że miał zupełnie inny charakter niż mój nadwrażliwy brat, który najchętniej zamknąłby mnie w klatce.
- Szukałaś już? Czy to tylko plany?
- Mam zamiar się tym zająć zaraz po skopaniu tyłka Sergio.
- Co chcesz mu zrobić? Nie przesadzasz?
- Miesza się w nie swoje sprawy i musi mieć nauczkę.
- Według mnie bardzo nam pomógł. Teraz nie musimy się już bać reakcji Pepa gdy nas zobaczy. Kolejny krok to zapoznanie Cię z moją mamą. – przez moment patrzyłam tępo na jego zrównoważoną minę. – No co?
- Chcesz mnie przedstawić mamie?
- Oczywiście, że tak. Chciałbym, żebyś poleciała ze mną do Holandii. Za dwa tygodnie mam mecz reprezentacyjny i przy okazji moglibyśmy z nią o nas porozmawiać.
- Żartujesz sobie w tym momencie. – nie słysząc ani słowa ze strony Ibrahima zaśmiałam się głośno. – No proszę Cię. Chcesz, żeby Twoja mama mnie poznała? To może być gorsza konfrontacja niż ta z moim przewrażliwionym braciszkiem.
- Moja mama nie jest taka zła. Jest zawziętą muzułmanką i może być zdziwiona, że spotykam się z kimś poza naszej religii. – wybałuszyłam oczy. – Taka już jest, ale kiedy Cię pozna to zmieni zdanie.
- Mowy nie ma. Nie polecę samolotem za żadne skarby. Na takie spotkanie muszę się odpowiednio przygotować psychicznie. To może potrwać…
- Masz na to całe dwa tygodnie. – złapał mnie za rękę. – Bardzo mi na tym zależy.
- Boję się latać i nawet silą nie zdołasz mnie wsadzić do samolotu. Jak byłam mała uczestniczyłam w wypadku małej awionetki. Razem z Pepem i rodzicami byliśmy na wakacjach na Sycylii. Jeden z pilotów został ciężko ranny i od tej pory nie wsiadłam do żadnego samolotu.
- Ale Tobie się nic nie stało?
- Złamana ręka i kilka siniaków.
- Kochanie, będę z Tobą przez cały czas i nic się nie stanie.
- Kategorycznie odmawiam.
- Porozmawiamy o tym kiedy indziej. – podjechał pod mój dom z nietęgą miną. – Jadę z chłopakami na piwo. Umówiłem się, że dołączę do nich jak przejdę cało rozmowę z Pepem.
- Myślałam, że ze mną zostaniesz. Nie ma Sonii, dom jest taki pusty… - Ibrahim wzruszył tylko ramionami. Musnął mnie w usta na pożegnanie, więc nie pozostało mi nic innego jak wysiąść z samochodu. Afellay poczekał, aż bezpiecznie wejdę do domu i odjechał. Byłam trochę na niego zła, że nie powiedział mi wcześniej o swoich planach. Nie miałam nic przeciwko męskim wieczorom, ale mógł mi choć o tym wspomnieć jednym zdaniem. Nie robiłabym mu żadnego problemu.
Następnego ranka udałam się do najbliższego sklepu dla dzieci i kupiłam sporą maskotkę dla Santiago. Od razu ruszyłam do szpitala, bo nie miałam co ze sobą począć. Nie mogłam liczyć na towarzystwo swojego chłopaka, ponieważ cały dzień miał spędzić na treningu. Cristina uczyła nową ekspedientkę w swoim butiku, a Rodrigo pojechał na zakupy ze swoimi rodzicami do Madrytu.
- Jak się dziś czujecie? – zajrzałam zza drzwi do pokoju Sonii, która przywitała mnie szerokim uśmiechem. Gestem ręki zaprosiła mnie do środka, więc weszłam i zajęłam fotel obok jej łóżka. – Kiedy was wypisują? – położyłam misia na parapecie i zwróciłam się przodem do świeżo upieczonej mamy.
- Jutro przed południem. Wciąż jestem obolała i ledwo chodzę, ale widząc tą kruszynkę nie mogę się nie uśmiechać. Miałam do Ciebie dzwonić wieczorem, ale stwierdziłam, że jesteś z Ibim i nie chciałam Ci przeszkadzać. – poruszała znacząco brwiami.
- Nie przeszkadzałabyś, uwierz mi. Byliśmy na kolacji u Pepa, a potem on pojechał na piwo z kolegami i mnie zostawił samą. Musiałam zadowolić się kilkoma odcinkami „Gotowych na wszystko”.
- Na kolacji u Twojego brata?! – podniosła się na łokciach. – I przeżyliście to bez szwanku?
- Jak widać jestem cała i zdrowa. Tak samo Ibi. Powiem Ci, że wszystko wyszło zaskakująco dobrze i Pep po długiej gadce w końcu przyznał, że daje nam wolną rękę.
- Niewiarygodne. Bardzo się cieszę!
- A ja będę się cieszyć kiedy zacznie Ci się układać z Pedro. – tym razem ja poruszyłam brwiami.
- Właśnie o tym chciałam z Tobą porozmawiać. Pedro zaproponował mi, żebym się do niego wprowadziła, bo ma ogromny dom, a Santi będzie potrzebować obojga rodziców. Co o tym myślisz?
- To wspaniale! Nawet nie wiesz jak się cieszę!
- No właśnie nie jestem tego taka pewna. Mam z nim zamieszkać i bawić się w dom? Nie wiem czy on coś do mnie czuje czy robi to tylko ze względu na dziecko.
- Jeżeli nie spróbujesz to się nie dowiesz. Pedro to wspaniały facet i na pewno będziecie razem szczęśliwi. Wierzę w to z całego serca!
- Opowiedz mi lepiej o rozmowie z Pepem! Jak się zachowywał? Jak Ibi?
- Na początku myślałam, że padnę gdy zobaczyłam Pepa w fotelu obrotowym na środku salonu. Wiesz… jak Ojciec Chrzestny: te same miny, pozy, gesty. Później walczyliśmy o swoje i w końcu jakoś to wszystko przełknął. Najlepsze działo się później. Wspomniałam Ci, że Ibi odwiózł mnie do domu i powiedział mi wtedy, że chce mnie przedstawić swojej mamie? - Sonia otworzyła usta. – Chce to zrobić za dwa tygodnie.
- Nie chcesz tego? – od razu wyczuła mój ton, który nie był zbytnio przekonywujący.
- Właśnie nie wiem. Ona jest zagorzałą muzułmanką i jak mnie zobaczy to raczej nie będzie zadowolona. Ibi nawet wspominał, że ona bardzo by chciała żeby znalazł sobie kogoś z ich wyznania tak jak to zrobił jego starszy brat Ali.
- Miłość nie rozróżnia wyznania, ras… Nie wiem co Ci mam doradzić. Myślę, że warto spróbować… najwyżej… sprzeciwicie się jej tak samo jak to zrobiliście z Pepem. – pogłaskała mnie po ramieniu. – Nie możecie rezygnować z waszej miłości tylko dlatego, że stanie wam na drodze mama.
- Albo Pep.
- Otóż to. Powinnaś jechać i ją spotkać. Tak jak mówiłam: jeżeli Cię nie zaakceptuje to jej strata. Przecież Ibi nie słucha się jej we wszystkim? – wzruszyłam ramionami, bo nie miałam pojęcia jak było naprawdę.
Niedługo później pielęgniarka przyniosła Santiego i po raz pierwszy mogłam potrzymać malca na rękach. To było niesamowite uczucie. Bałam się, że zrobię mu krzywdę, więc podałam go swojej mamie, która promieniała z każdą chwilą mając go w ramionach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz