7.23.2012

16. „Jesteś ode mnie starszy, ale jeżeli chcesz to mogę Ci zaraz skopać tyłek, panie „Jestem Najmądrzejszy na Świecie”!”

Dwa tygodnie zleciały w zastraszająco szybkim tempie. Nim się spostrzegłam zaprzyjaźniłam się z nową współlokatorką, która coraz poważniej myślała nad imieniem dla potomka. Próbowałam jej jakoś pomóc, ale stwierdziłam, że to zadanie dla niej i dla Pedro, który przełknął to że zostanie ojcem i chodził dumny jak paw. Cieszyłam się, że dziewczyna nie została na lodzie i ma w nim wsparcie, bo to chyba najważniejsze. Zaczynałam nawet zauważać, że Pedro coraz śmielej rozmawia z nią o wspólnym zamieszkaniu co wprawiało mnie w radość.
Z Ibrahimem spotykałam się praktycznie codziennie, mimo iż byłam strasznie zabiegana w pracy, a on ostro trenował przed kolejnym ważnym meczem. Uwielbiałam jego towarzystwo, choć czasami musieliśmy pobyć sami, w gronie przyjaciół, by do reszty nie zwariować na swoim punkcie.
- Macie już jakieś plany na walentynki? – Cristina od kilku dni planowała nowy „Walentynowy” wystrój w butiku co przyprawiało mnie o mdłości, bo to święto nie kojarzy mi się najlepiej. Nigdy nie miałam go z kim spędzać, ale w tym roku jest inaczej i muszę się postarać by było wyjątkowo. To raj dla przedsiębiorców, którzy wykorzystują Walentynowy szał do cna i dekorują wszystko w tandetne serduszka oraz próbują nam wcisnąć poprzez to prezenty dla najbliższych. Bo jak nie oprzeć się małemu grubemu amorkowi, który celuje w nas swoją strzałą?
- Nie zastanawiałam się jeszcze. Może posiedzimy u mnie i obejrzymy jakiś ckliwy film na DVD? Nie wiem…
- Wiem, że Pep coś kombinuje, bo wasza mama się mi wygadała, że ma się zająć dzieciakami. Może go wypytasz o co chodzi?
- No wiesz co! Na pewno to ma być niespodzianka, a ja nie chcę popsuć mu planów.
- Ale tak dyskretnie zapytasz o i jak. Hm? – pokiwałam przecząco głową i się uśmiechnęłam na widok jej zawiedzionej miny. – Pep chciał zrobić Ci tą parapetówę w ten weekend, ale stwierdziliśmy, że wiele osób mogłoby nie przyjść ze względu, że w poniedziałek są walentynki i chce zrobić imprezę w przyszłym tygodniu.
- Mi odpowiada. Cris… - szwagierka jak na zawołanie zostawiła układanie bluzeczek w półkach i podeszła do mnie opierając się o ladę. – Tak jakby… myślałam o tym, żeby zająć się moim zawodem…
- To znaczy?
- Wiesz uwielbiam pracę u Ciebie, bo na okrągło możemy plotkować i w ogóle, ale… studiowałam przez pięć lat fotografię i to jest moja pasja, którą ostatnio zaniedbałam. Chciałabym się rozwijać w tym kierunku. Nie chcę, żebyś się na mnie obraziła…
- Zwariowałaś? Nigdy bym się na Ciebie nie obraziła za to, że chcesz robisz to co kochasz! Wiem, że prowadzenie butiku to moje, a nie Twoje zamiłowanie, więc w stu procentach popieram Twój pomysł. Wiesz już gdzie chciałabyś pracować?
- Zastanawiałam się nad jakimś studiem fotografii, ale jeszcze nic nie szukałam. Chciałam najpierw porozmawiać z Tobą.
- Rozejrzyj się za czymś i idź w to śmiało. Musisz robić zdjęcia, bo robisz je fenomenalnie!
- Dziękuję, Cris. Bałam się rozmowy z Tobą, bo nie wiedziałam jak zareagujesz.
- Nie potrzebnie, kochanie. – przytuliła mnie mocno. – Ja kiedyś też rzuciłam pracę w biurze i otworzyłam swój biznes. Teraz jestem z siebie dumna, że potrafiłam to zrobić i pomogę Ci rozwijać Twoją pasję.


Walentynki, według mnie, stały się zbyt komercyjne i dlatego tak ich nie lubię. Jeżeli się kogoś kocha to nie jest ważne czy to 14 luty czy inny dzień roku. Mimo to na bukiet czerwonych róż od mojego chłopaka zareagowałam tak jak zareagowałaby każda kobieta.
- Wow! Są przepiękne! – rzuciłam się na Ibrahima, który w ręku trzymał kwiaty. – Dziękuję. – pocałowałam go w usta.
- Jesteśmy od trzech tygodni razem, a czuję jakby to był jeden dzień.
- Mi to mówisz? Ja nawet nie wiem kiedy ten czas przeleciał. – zamknęłam za nim drzwi wejściowe na klucz i zaniosłam kwiaty do kuchni do flakonu. – Są boskie, ale nie musiałeś. Wystarczy dla mnie to, że jesteś.
- Chciałem zrobić Ci przyjemność. Może chciałabyś gdzieś pójść? Mam w razie czego zarezerwowany stolik w restauracji, ale gdybyś nie chciała to możemy zostać tutaj.
- Sonia jest na górze w pokoju, bo nie za dobrze się dziś czuje. Nie chciałabym jej zostawić samej, bo niedługo ma termin. – brunet kiwnął przytakująco głową jakby to co właśnie powiedziała było najnormalniejszą informacją na świecie. Ostatnio znajomi wypytują się mnie tylko i wyłącznie o Sonię, co jest oczywiście wskazane, ale zapomnieli już praktycznie o moim istnieniu. Gerard na przykład całkowicie oddał się „wujostwu” i większość swojego wolnego czasu spędza w sklepach dla maluchów i wybiera nowe gadżety dla dziecka.
– Zamówimy coś do jedzenia i posiedzimy przez TV? Hm? – objęłam go w pasie i wspięłam się na palcach by znów go pocałować.
- Brzmi świetnie. – musnął moje wargi i pociągnął mnie za rękę. Na jednym z filmowych programów akurat leciał „Madagaskar”,  więc postanowiłam, że możemy to oglądać.
- Pep robi mi za tydzień parapetówę, a ja chciałabym zrobić Sonii „baby shower” i nie wiem jak to pogodzić. Muszę to zrobić nim dziecko się urodzi, bo potem będzie szum, płacz i pieluchy.
- Mogłabyś w tygodniu zrobić coś kameralnego dla bliskich znajomych. – zaproponował.
- No właśnie… bliskich znajomych. Nie znam żadnych znajomych Sonii prócz tych których mamy wspólnych, a ona nie jest chętna do opowiadania o przeszłości.
- Zaproś chłopaków z klubu z dziewczynami, którzy znają ją i będzie w porządku.
- Co u Samira? Myślałam, że sprowadzi się do Barcelony na stałe, a on zaraz po sylwestrze wyjechał.
- Bardzo chciałby, ale musiał zostać z mamą. Wiesz ten stan przedzawałowy… Martwimy się o nią, bo nie wiem czy Ci kiedyś o tym wspominałem, ale mój tata zmarł na zawał gdy miałem 9 lat. Teraz dmuchamy na zimne. – wspięłam się na ręce w górę i objęłam chłopaka.
- Bardzo mi przykro, Ibi.
- W porządku. Zdążyłem się już do tego przyzwyczaić, jak już wspomniałem byłem wtedy dzieciakiem. – uśmiechnął się do mnie. Pocałował mnie w czoło i obrócił tak, że położył mnie na sobie. Leżeliśmy na kanapie oglądając bajkę, nim nie usłyszeliśmy dość głośne wołanie dobiegające z góry. Rzuciłam się do biegu jak opętana i jednym susem znalazłam się na piętrze. Wpadłam do pokoju blondynki, którą znalazłam przykucającą obok łóżka.
- Sonia? Co się dzieje? – potrzymałam ją by nie osunęła się na ziemię. – Ibrahim, dzwoń po pogotowie! – chłopak na mój rozkaz wyjął telefon z kieszeni i wyszedł za drzwi by wykonać rozmowę. – Sonia! Mów do mnie, co się dzieje?
- Nie jestem gotowa na poród. Nie dziś! – wytrzeszczyłam oczy najszerzej jak się dało i skrupulatnie powtarzałam jej słowa w myślach. Poród? Jaki poród?!
- Jesteś pewna?
- Odeszły mi wody. – pomogłam jej wspiąć się na łóżko. Była ciężka jak na ciężarną kobietę przystało, więc nim sobie poradziłam minęło kilka chwil. Do pokoju wszedł zdenerwowany Ibrahim.
- Powiedzieli mi, że nie ma w tym momencie wolnej karetki, bo był jakiś wypadek w centrum i jeżeli to coś poważnego to mamy ją zawieźć do szpitala.
- Cholerna służba zdrowia! – rzuciłam jeszcze wiązankę przekleństw pod nosem i zaczęłam poszukiwania torby z potrzebnym „szpitalnym” ekwipunkiem Sonii, która w miarę możliwości instruowała co jest i gdzie.
Na całe szczęście Ibrahim przyjechał dziś do mnie swoim większym samochodem, a mianowicie Audi Q5, które lśniło w świetle księżyca przed moim domem. Chłopak pomógł przenieść ciężarną na tył samochodu, a ja w między czasie zajęłam się zamykaniem domu, co było nie lada wyzwaniem, bo strasznie trzęsły mi się ręce. Wrzuciłam do bagażnika torbę podręczną Sonii i z piskiem opon ruszyliśmy w stronę najbliższego szpitala.
Droga była nerwowa. Większość czasu słyszałam przekleństwa Ibrahima na innych kierowców oraz klakson. Z tyłu natomiast jęczała blondynka leżąc na siedzeniach i co chwilę wybuchając głośnym krzykiem. Jako jedyna postanowiłam zachować zimną krew, ale za każdym razem słysząc Sonię próbowałam powstrzymać się od nieuronienia łez.
Później już wszystko działo się strasznie szybko. Ibrahim zawiadomił Pedra, który słysząc informację o porodzie przyjechał po piętnastu minutach. Nim przyjechał dotrzymywałam Sonii towarzystwa, ponieważ nie chciałam zostawić ją zupełnie samą. Dopiero gdy Pedro mnie wyręczył wróciłam do poczekalni do Ibrahima, który czekał na mnie z papierowym kubkiem kawy.
- To będzie długa noc. – oparłam głowę o jego ramię i przymknęłam oczy. – Mamy jeszcze kogoś powiadomić?
- Chcesz, żeby przyjechał tu Gerard i robił tylko wokół siebie zamieszanie? Poczekajmy jeszcze z tym.
- Masz rację. – napiłam się gorącej kawy i czekałam na jakieś informacje od pielęgniarek, które biegały tam i z powrotem.

Tak jak przewidziałam w szpitalu spędziliśmy praktycznie całą noc. Afellay załatwił koc, którym mnie otulił i czekaliśmy na jakiekolwiek wieści. O piątej nad ranem zaatakowałam lekarza, który wyszedł z porodówki.
- Panie doktorze! Co z Sonią Fererrą? Urodziła? – nie pozwoliłam mu przejść, więc nie miał możliwości ucieczki.
- Tak, mama z synem czują się dobrze. Radziłbym wam pojechać do domu, bo na razie i tak nie zobaczycie dziecka. Rodzice muszą odpocząć, a szkrab musi przejść szereg badań. Wróćcie tu po południu.
- Ale nawet na sekundę? Taką malutką? – spojrzałam na niego błagalnie. Jak mogłam nie zobaczyć dziecka Sonii skoro spędziłam czekając na nie całą noc! To chłopiec! Przeszło mi przez myśl jakie mogłaby nadać mu imię: Charlie. Czyż nie jest piękne? Tak tradycyjnie… po cioci.
- Na pięć minut. – zagroził palcem. Uściskałam go mocno, ale widząc jego lekkie zakłopotanie szybko go puściłam. Razem z Ibrahimem weszliśmy do jasnej sali, w której znajdowało się jedno łóżko. Sonia wyglądała na wyczerpaną i wcale się temu nie dziwiłam. Pedro natomiast siedział na krześle obok niej i trzymał świeżo upieczoną mamę za rękę.
- Nie przeszkadzamy? – słysząc zaprzeczenie weszłam do środka, za mną powoli szedł Ibrahim. – Jak się czujesz?
- Jestem wykończona, ale i szczęśliwa. Widziałaś już dziecko? – pokiwałam przecząco głową. – Zaraz przyniesie je pielęgniarka.
- Gratuluję wam, kochani. Nawet nie wiecie jak się cieszę. A tak w ogóle to chłopiec! Wspaniale! – uścisnęłam mocno Pedra, któremu uśmiech nie schodził z twarzy, później Sonię, która szepnęła mi na ucho „dziękuję”.
Kilka minut później do pokoju weszła pielęgniarka z maluszkiem na rękach. Nie mogłam się powstrzymać i podbiegłam do niej chcąc jak najszybciej zobaczyć dziecko.
- Jest przepiękny. – nie kryłam oczarowania jakie wywołało u mnie to maleństwo i całkowicie rozpłynęłam się nad komplementowaniem.
- Wygląda zupełnie jak Ty, Pedro. Gratulacje. – Ibrahim uścisnął dłoń przyjaciela i uśmiechnął się do niego.
- Zdecydowaliście jak go nazwać? – delikatnie ściskałam malutką rączkę dziecka, który patrzył na mnie swoimi wielkimi oczyma.
- Santiago Rodriguez. – odpowiedział dumnie Pedro.
- Ślicznie, sama lepiej bym nie potrafiła wymyśleć.
- Charlie, musimy już iść. Słyszałaś co powiedział doktor? – poczułam dłoń Ibrahima na ramieniu, więc automatycznie się odwróciłam.
- No tak. Odwiedzimy was jeszcze. – pogłaskałam Santiego po główce i uścisnęłam zmęczonych rodziców. – A teraz się wam zacznie… Zapomnijcie o przespanych nocach. – zaśmiałam się.
- Tak, tak. Wszyscy nas straszą.
- Boże jaki on jest kochany. – nie umiałam rozstać się z maluchem. Jego słodycz przewyższała wszystko co tylko można by było sobie wyobrazić.
Ibrahim odwiózł mnie do domu, a sam pojechał do siebie. Musiał się przespać przed popołudniowym treningiem. Ta noc była strasznie męcząca i nawet nie wiem kiedy zasnęłam.

Po południu obudził mnie dźwięk domofonu. Nie chciałam wstać, ale słysząc, że nieoczekiwany gość nie daje za wygraną zwlokłam się z łóżka. Zarzuciłam na siebie szlafrok, który leżał na fotelu i leniwie zeszłam po schodach na dół. W słuchawce usłyszałam głos Pepa, więc bez zbędnych pytań wpuściłam go do środka.
- Charlie, musimy poważnie porozmawiać. – zamknęłam za nim drzwi i zaprosiłam go gestem ręki do kuchni. Zaparzyłam dla nas kawy i gdy ją podałam usiadłam naprzeciwko niego. Nie wiedziałam na co mam być przygotowana. W razie czego miałam łatwy dostęp do ucieczki, bo siedziałam obok drzwi kuchennych.
- Słucham Cię braciszku. O czym chciałeś porozmawiać?
- Ile trwa Twój romans z Afellayem? – zapytał prosto z mostu. W pierwszej chwili zaśmiałam się głośno, ale kiedy zdałam sobie sprawę że on nie żartuje spojrzałam na niego wystraszona. – Mów natychmiast.
- O co Ci chodzi? – przybrałam minę zaskoczonej, ale on nie dawał za wygraną.
- Sergio Busquets mi o was powiedział. Podobno to trwa już jakiś czas, a ja o niczym nie wiem. Myślałaś, że to nie wyjdzie na jaw prędzej czy później?
- Wolałabym, żeby później.
- I jak to sobie wyobrażałaś? Że będziesz go przede mną ukrywać? Zwariowałaś do reszty?! – kiedy podniósł głos czułam się jak karcone dziecko, które dostane kazanie od rodzica. Pep właśnie tak się zachowywał.
- Nie krzycz na mnie! Nie jesteś moim ojcem!
- Nie zachowuj się jak dziecko! Może mam do niego zadzwonić i mu o wszystkim opowiedzieć?! Ciekawe jakby się poczuł, co?!
- Przestań krzyczeć, bo nie masz powodu! Właśnie tego chciałam uniknąć i dlatego Ci o niczym nie powiedziałam. Wiedziałam jak zareagujesz.
- A jak mam reagować? Jestem wkurzony, że moja siostra mnie okłamuje od dłuższego czasu. Prawdopodobnie wyłącznie mnie, bo nawet moja żona o wszystkim doskonale wiedziała.
- Jesteś niemożliwy. Jeżeli zamierzasz dalej na mnie krzyczeć to nie mamy o czym rozmawiać. Zrozumiałeś?
- Chciałaś mieć chłopaka w tajemnicy przed wszystkimi? – przez moment milczał, ale po chwili kontynuował. - Zachowujesz się jak gówniara z podstawówki!
- Nie prowokuj mnie, Pep. Jesteś ode mnie starszy, ale jeżeli chcesz to mogę Ci zaraz skopać tyłek, panie „Jestem Najmądrzejszy na Świecie”!
- Zobaczymy kto komu skopie tyłek! Dziś wieczorem oboje macie przyjść do mnie na kolację. Zrozumiałaś? – zaśmiałam się głośno. Pep spiorunował mnie wzrokiem co oznaczało, że mówił całkowicie poważnie. – Zrozumiałaś? – powtórzył, ale tym razem pokiwałam twierdząco głową. – Tylko spróbuj nie przyjść.
- Nie wkurzaj mnie.
- To Ty mnie nie wkurzaj, młoda damo. Dziś o ósmej u nas. Ja już sobie z wami porozmawiam. – wstał i najnormalniej na świecie wyszedł trzaskając za sobą drzwiami. Przez sekundę siedziałam w całkowitym osłupieniu. Po pierwsze jak on śmie mi rozkazywać? Po drugie jak Sergio śmiał mu się wygadać?! Chyba wiem kto pierwszy będzie mieć skopany tyłek. I to porządnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyka