Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać. Spoglądałam ukradkiem na Pedro, który nie wiedział co ma z siebie wykrztusić. Staliśmy tak obserwując się nawzajem dopóki nie przerwał nam tego wchodzący do przedpokoju Ibrahim.
- Kochanie, stało się coś? – spojrzał na Sonię, a potem na Pedro, który próbował złapać powietrze.
- Musimy porozmawiać… Nie chciałam tego, ale stało się. – blondynka oparła się o ścianę. Zauważyłam, że źle się poczuła więc odruchowo złapałam ją za rękę i zaprowadziłam do salonu. Pogoniłam Gerarda, żeby zrobił jej miejsce i pomogłam jej usiąść.
- Przynieś jej wody. – ponownie zwróciłam się do wielkoluda. – Już dobrze, oddychaj głęboko.
- Dziękuję. – Pedro wszedł niepewnym krokiem do salonu i z niedowierzeniem spojrzał na dziewczynę. – Posłuchaj… znalazłam się w takiej sytuacji, że zostałam zupełnie sama. Gdyby to było możliwe to prawdopodobnie byś nawet nie dowiedział się o dziecku. – informacja o ciąży wywołała u Lilly, Rodrigo i Gerarda atak niedającego się opanować zakrztuszenia. – Niedawno zmarła moja mama, a ja nie chciałabym urodzić dziecka zdając się tylko na siebie… Potrzebuję odrobiny wsparcia. – podałam jej szklankę wody, którą przyniósł Pique. Ibi pociągnął mnie za rękę i usiadłam obok niego na sofie.
- Ale jak to? Przecież… - próbował przypomnieć sobie tamtą noc, ale to było ponad pół roku temu w czasie trwania Mistrzostw Świata w RPA.
- Wiem, że to była tylko jedna noc. Kiedy dowiedziałam się o ciąży wyjechaliście z RPA i ślad po was zaginął. No może oprócz tego, że ciągle widywałam was w TV.
- Mogę o coś zapytać? – wtrącił Pique. – Masz pewność, że to dziecko Pedro? – spiorunowałam go momentalnie wzrokiem.
- Nie jestem puszczalska jeżeli o to Ci chodziło. – warknęła w odpowiedzi.
- Nie słuchaj go. – wtrąciłam się. – Nikt nie neguje teraz ojcostwa, ale jak to sobie wyobrażałaś, że nie chciałaś powiedzieć Pedro o tym, że jest ojcem? Przecież to straszne.
- To była tylko jedna noc, która nigdy miała nie mieć miejsca. Wiesz w jakim szoku byłam? Nawet sobie nie zdajesz z tego sprawy. To było jak najstraszniejszy koszmar. Moje życie nagle się zmieniło, rzucił mnie chłopak, mama umarła i zostałam sama. Oprócz tego firma w której pracowałam upadła i to był impuls, żeby tu przyjechać. Nie miałam nic do stracenia.
- Czemu od razu nie powiedziałaś o tym Pedro?
- Nie miałam z nim żadnego kontaktu, a poza tym nie chciałam mieć… Z początku chciałam wychować dziecko sama, ale teraz wiem, że to byłoby strasznie samolubne, bo przecież ono ma prawo znać własnego ojca.
- Naturalnie. – Ibi objął mnie ramieniem. – Chcecie porozmawiać, więc zostawimy was samych. – zwołałam wszystkich do kuchni, by oni zostali sami w salonie. Próbowaliśmy coś podsłuchać, ale zarówno ona jak i on milczeli.
- Co za chora sytuacja. Spodziewaliście się czegoś takiego? – usiadłam Ibiemu na kolanach. – Biedny Pedro.
- Zastanawia mnie to jak on mógł zaliczyć jakąś panienkę skoro ciągle byliśmy pilnowani przez trenera… Nawet telefonu nie mogliśmy używać, nie wspominając o Internecie czy TV… - oburzył się Geri.
- Przestań tak gadać. Wczuj się w sytuację przyjaciela. Co byś zrobił gdybyś dowiedział się, że zostaniesz ojcem? – zapytałam.
- Potrafię się dobrze zabezpieczać. – powiedział z pewnością w głosie.
- Nie chce nic mówić, ale każdemu może coś nie „wypalić”. – usłyszeliśmy dźwięk domofonu, więc pospiesznie udałam się do frontowych drzwi. Chciałam w ten sposób trochę podsłuchać rozmowy Sonii i Pedro, ale oni nadal milczeli.
- Ominęło nas coś? – do domu wszedł Sergio i Bojan, którzy widząc blondynkę i ich przyjaciela w trakcie dość krępującej rozmowy, byli lekko zdezorientowani.
- Potem wam opowiem. – pchnęłam ich w stronę kuchni i zamknęłam zaraz za nami drzwi. – A oni wciąż nie rozmawiają…
- Musimy ich do tego zmotywować. – zaproponował Ro.
- I co masz zamiar tam wejść i zacząć rozmawiać o ich prywatnych sprawach?
- No, ale to ona zdecydowała się rozmawiać o tym przy nas, więc tak jakby jesteśmy już wtajemniczeni. – ta sytuacja wywoływała skrajne emocje wśród moich gości. Lilly i Bojan siedzieli przy stole śmiejąc się pod nosem, Sergio i Pique dokładnie sprawdzali zawartość każdej nawet najmniejszej szafki w mojej kuchni, Ro i Ibi zajęli się robieniem herbaty dla wszystkich, a ja dyskretnie i prawie całkowicie przywarłam do drzwi próbując podsłuchać choć strzępek rozmowy, ale tamta dwójka milczała jak zaklęta.
- Charles, kochanie. – Ibi objął mnie w pasie. – Gdy będziemy tak nad nimi wisieć to nigdy nie porozmawiają. Pedro musi mieć czas na przetrawienie tego co się dzieje. Wyobrażam sobie co on musi teraz przeżywać. – kiwnęłam głową. Pociągnął mnie za rękę i usiedliśmy razem przy stole obok Lilly i Bojana. Nie minęło pięć minut, a w drzwiach stanął Pedro próbując się do nas uśmiechnąć.
- Jak tam przyjacielu? – poklepał go po ramieniu Gerard.
- Jest OK. Zamówię Sonii taxi i wynajmę pokój hotelowy w okolicy.
- No chyba żartujesz! – oburzyłam się momentalnie. – Jakbyś nie zauważył to ona jest w zaawansowanej ciąży! Nie możemy jej tak wykopać za drzwi, a jeżeli jej się coś stanie? – podniosłam się wyrywając się z mocnego uścisku Ibrahima. – Proponuję, żeby została u mnie. Mam duży dom i wiem, że przyda się jej towarzystwo.
- Mówisz poważnie? Wiesz jakby nie było to obca osoba. – powiedział Ibrahim próbując ściągnąć mnie z powrotem do pozycji siedzącej.
- Przestań tak nawet mówić. Skoro nosi dziecko Pedro to będziemy ją teraz często widywać. Musimy ją lepiej poznać. – naszą krótką wymianę zdań przerwało wejście do kuchni Sonii.
- Dziękuję, ale nie mogę skorzystać z Twojej propozycji, Charlie. Twój chłopak ma rację, jestem dla was obca i to niezbyt komfortowe żebym Ci siedziała na głowie. Wynajmę sobie pokój, tak będzie najlepiej.
- Nie ma takiej opcji. Zostajesz u mnie i koniec kropka. – powiedziałam stanowczo i uśmiechnęłam się do niej zachęcająco. Dziewczyna odpowiedziała tym samym. Ibi nie był zadowolony, ale nie próbował mnie przekonywać bym zmieniła zdanie.
Próbowałam go zatrzymać na noc, ale się nie zgodził odwołując się jutrzejszym treningiem. Pocałował mnie na pożegnanie, nakazał natychmiast dzwonić gdy coś będzie się dziać i pojechał do domu, wcześniej odwożąc Lilly i Bojana do siebie.
Przygotowałam dla nas kolację, która składała się ze zdrowych produktów, bo poniekąd czułam się odpowiedzialna za tą dwójkę.
- A teraz opowiedz mi coś o sobie. – nalałam jej do kubka świeżej kawy i usiadłam naprzeciw niej.
- Ale co Ci mam powiedzieć? Pochodzę z RPA choć przez większość życia mieszkałam w Maroku. Na dwa miesiące przed śmiercią mamy wróciłam do Pretorii. Teraz ten dom jest dla mnie za duży. Tylko nie myśl proszę, że jestem tutaj dla pieniędzy Pedro. To zupełnie nie tak. Gdybym mogła to nie zawracałabym mu głowy, ale za trzy tygodnie mam wyznaczony termin porodu. Stwierdziłam, że muszę zaryzykować, bo jak nie teraz to kiedy? Jak dziecko zacznie się pytać o ojca? Wsiadłam więc w samolot i oto jestem.
- Nawet nie mogę sobie wyobrazić co przeżywasz. To musi być strasznie ciężkie.
- I takie właśnie jest. Nie mogę sobie wyobrazić jak to będzie gdy dziecko przyjdzie na świat.
- To chyba zbyt prywatne pytanie, ale… znasz już płeć?
- Postanowiłam, że to będzie dla mnie niespodzianką.
- Bardzo fajny pomysł, ale z drugiej strony nie wiesz jakie ubranka kupić dla malucha.
- Szczerze powiedziawszy to jeszcze nic nie kupiłam. Byłam zajęta pracą, a to odkładałam na później.
- O nic się nie martw, kupimy wszystko co będzie potrzebne dla dzidziusia.
- Dziękuję, Charlie za wszystko. Pedro jest…
- Zaskoczony. – dokończyłam za nią. – Z pewnością nie wyprze się dziecka, nie byłby do tego zdolny. Wszystko się ułoży, zobaczysz.
- Długo jesteś ze swoim chłopakiem?
- Z Ibrahimem? Hmm… trzy dni. – blondynka rozszerzyła oczy. – Serio. W niedzielę wyznał mi uczucia i od tej pory jesteśmy razem.
- Myślałam, że jesteście razem od miesięcy! Tak dobrze się dogadujecie! Wyglądacie na naprawdę szczęśliwych i zakochanych.
- I tak jest. Z dnia na dzień coraz bardziej go kocham, nie wiem nawet jak to jest możliwe.
- Zazdroszczę wam i serdecznie gratuluję.
- Dziękuję, Sonia. Nie jesteś czasem zmęczona? Dość długo Cię trzymam w kuchni, a Ty chyba powinnaś dużo odpoczywać.
- Nie jestem chora, tylko w ciąży. – przytaknęłam jej.
- Pokażę Ci Twój pokój i znajdę jakąś czystą pościel. – zaprowadziłam ją na piętro i pokazałam niewielkiej wielkości pokój gościnny z dużym małżeńskim łóżkiem i sporą szafą w kącie. – Tutaj jest łazienka, czyste ręczniki zaraz Ci przyniosę. Gdybyś czegokolwiek potrzebowała to mnie wołaj. Mam pokój na końcu korytarza. A teraz muszę Cię przeprosić, bo idę zadzwonić do Ibrahima. Chyba się na mnie obraził, ale jakoś go udobrucham. – Sonia zaśmiała się serdecznie. – To miłe wreszcie zobaczyć jak się uśmiechasz. Powinnaś robić to częściej.
- Dziękuję, jeszcze raz. – przytuliła mnie mocno. – Nie chcę się teraz rozpłakać, ale chyba nie wytrzymam.
- Nie rób tego! Bo i ja się zaraz rozpłaczę. – pogroziłam jej palcem. Uśmiechnęłam się do niej i zostawiłam ją samą. Przyniosłam jej świeże ręczniki i zaszyłam się w swojej sypialni.
- No nie gniewaj się już i powiedz, że mnie kochasz. – od kilku minut Ibrahim nie dawał za wygraną i zlewał mnie urywkami zdań.
- Przecież wiesz, że Cię kocham.
- Ale wciąż jesteś zły. Przyjedziesz do mnie?
- Jest już późno.
- Dopiero… - spojrzałam na zegarek. - …jedenasta! No przyjedź. Chcę się do Ciebie przytulić. – zmieniłam ton na łagodniejszy i to chyba sprawiło, że Ibrahim wreszcie odpuścił.
- Będę za pół godziny. – uśmiechnęłam się mimowolnie i szybko wskoczyłam w piżamę składającą się z krótkich spodenek i koszulki z amerykańską flagą. Sprzątnęłam w pokoju ubrania, które leżały na podłodze i nim się spostrzegłam usłyszałam dzwonek domofonu. Zbiegłam po schodach jak szalona by przycisnąć guzik i czekać, aż wtulę się w ramiona chłopaka.
- Nigdy więcej się na mnie nie obrażaj. – powiedziałam stanowczo i objęłam go w pasie. – Kocham Cię. – Ibrahim zamknął za sobą drzwi i z delikatnym uśmiechem odpowiedział mi tym samym. Pocałował mnie w nos i pociągnął za rękę na górę. – Poczekaj… Muszę pogasić światła. – piłkarz pomógł mi ze wszystkimi i już po chwili byliśmy na górze. Zamknęłam drzwi w pokoju na klucz i pchnęłam Ibrahima na łóżko.
- Głupio tak… za ścianą jest ta dziewczyna… - Ibrahim przytrzymał mi nadgarstki.
- Jest z drugiej strony domu. Nie musisz się nią przejmować… a tak w ogóle to nazywa się Sonia.
- Nie bałaś się jej tak wpuścić do własnego domu? A jeżeli to oszustka?
- Zwariowałeś!? Jak mogłam wyrzucić kobietę w ciąży z Pedro na ulicę? Przecież to niehumanitarne. Gdy ją lepiej poznasz to stwierdzisz, że jest bardzo sympatyczna.
- Seryjni mordercy też potrafią być mili. – spiorunowałam go wzrokiem.
- Jesteś niemożliwy.
Uwielbiałam to, że Ibrahim nie chciał przez cały dominować w łóżku i z chęcią pozwalał mi na przejmowanie inicjatywy. Mogłam siedzieć na nim i decydować o tym co będziemy robić. Przez większość czasu siedziałam na nim okrakiem i delikatnie całowałam w szyję co sprawiało mu najwięcej przyjemności. Gdy sprawy zaczynały nabierać rumieńców rozdzwoniła się moja przeklęta komórka. Ześlizgnęłam się z chłopaka i w samej koszulce pobiegłam do komody. Na wyświetlaczu widniało „Pep”, więc chcąc nie chcąc musiałam odebrać.
- Cześć braciszku. – Ibi słysząc kto dzwoni opadł na łóżko i przykrył głowę jedną z moich poduszek. Wiedział doskonale, że tak szybko nie da mi spokoju i będziemy długo rozmawiać. – Nie pomieszały Ci się czasem godziny? Dochodzi północ i to niekulturalnie dzwonić do kogoś o takiej porze.
- Rozmawiałem właśnie z Cris i doszliśmy do wniosku, że musimy Ci urządzić parapetówę. Wprowadziłaś się do domu prawie miesiąc temu i chyba musimy to zrobić za Ciebie, bo Ty nic nie planujesz.
- Miło z wasze strony, ale z taką imprezą jest dużo zamieszania i załatwiania. Może sama coś zorganizuję?
- Chciałem się odwdzięczyć za dwie świetne imprezy. Pozwól mi, a nie będziesz żałować.
- No dobra, jak chcesz. Masz moje błogosławieństwo, a teraz daj mi spać.
- Zadzwonię jutro i uzgodnimy szczegóły. Dobranoc!
- Dobranoc… Aaaa! Poczekaj! – krzyknęłam do słuchawki. – Zapytaj Cris czy da mi jutro wolne! To pilna sprawa!
- Chyba nie jesteś w ciąży?! – jego pytanie wybiło mnie z pantałyku i nie wiedziałam przez chwilę co mam odpowiedzieć. – Charlotto?! – zawsze używał mojego pełnego imienia gdy sytuacja wymagała powagi.
- Nie, nie jestem w ciąży. – spojrzałam na Ibrahima, który jak na zawołanie zrzucił z siebie poduszkę i spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Boże, ale mi ciśnienie podskoczyło. – zaśmiał się, ale ta krępująca rozmowa w ogóle nie była zabawna. – Cris kazała ci przekazać, że nie ma sprawy, pod warunkiem, że zaprosisz ją na kawę i wszystko jej opowiesz.
- Jasne, nie ma sprawy. A teraz już naprawdę kończę. Buziaki. – cmoknęłam kilka razy do słuchawki i rozłączyłam się nim Pepowi przyszła ochota na dalsze dziwne pytania.
- O co chodziło z tą ciążą? – zapytał od razu Ibi.
- Wiesz, że Pep ma głupie pomysły. – przewróciłam oczyma i usiadłam w poprzedniej pozycji.
- Miałaś dziwną minę i wiesz… jak coś… jesteśmy gotowi na dziecko? – zakrztusiłam się własną śliną i momentalnie zeskoczyłam z chłopaka, który nie widział niczego złego w tym pytaniu.
- Dobrze się czujesz? Jakie dziecko? Jacy gotowi?
- Nie denerwuj się. Jesteśmy parą i chyba niektóre tematy nie muszą być dla nas tabu.
- Owszem, ale nie sądzisz, że rozmowa o dziecku jest naprawdę zbyt wcześnie? Jesteśmy razem od niedzieli, minęło kilka dni… Dziecko? Jakie dziecko? W ogóle nie wymawiaj tego słowa przy mnie. Wystarczająco się stresuję sytuacją Sonii i Pedro, żeby nie martwić się o siebie.
- Nie chcesz mieć dzieci?
- To nie tak. – westchnęłam głęboko. – Chcę, bardzo. Uważam tylko, że jestem za młoda na matkę. Mam dopiero 24 lata! Musze się wyszumieć… zresztą o czym my w ogóle gadamy? Jestem zwolenniczką planowania najpierw ślubu, a potem potomków. – krępujący temat wracał jeszcze kilka razy do naszej rozmowy, ale szybko go ucinałam i zaczynałam swoją gadkę o pogodzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz