7.23.2012

13. „Czas zacząć wszystko od nowa”

Kiedy do klubu wszedł niespodziewający się niczego jubilat wszyscy zamarli, by po chwili krzyknąć głośno: „niespodzianka!”. Pep znów stał zamurowany i dopiero po chwili zaczął rozpoznawać w tłumie znajome twarze. Uśmiechał się do wszystkich i dziękował za życzenia poklepujących go po plecach przyjaciół. Z tego co zdążyłam zauważyć był przeszczęśliwy widząc wszystkich bawiących się. Ta impreza była zdecydowanie lepsza niż wczorajsza kolacja z rodziną. Tutaj znów mógł poczuć się młodo i porwać do tańca swoją piękną żonę.
Brat odnalazł mnie niedługo po tym. Bez słowa uściskał mnie mocno i z powrotem oddał mnie w ręce Iniesty, z którym akurat tańczyłam. Alkohol lał się strumieniami, wszyscy byli w szampańskim nastoju, a była zaledwie dziewiąta. Wzrokiem szukałam Afellay’a, ale nigdzie go nie dostrzegłam – pewnie jeszcze nie przyjechał.
- Chodź, napijemy się kolejkę i wracamy na parkiet! – pociągnęłam za rękę trochę zamroczonego Andresa do loży w której siedział Pique, Sergio i trzy nieznajome mi dziewczyny. Spojrzały na mnie spod byka i zaczęły szeptać coś między sobą. Nie zwracałam na nie nawet najmniejszej uwagi i usiadłam pomiędzy Sergio, a Pique.
- Hej mała, czaderska impreza. – Geri był w lekko nie za ciekawym stanie, Sergio natomiast śmiał się sam do siebie. Napiłam się razem z Andresem i przeszłam do innej loży, przy której siedział Messi, Puyol, Pedro i mój Rodrigo.
- Jak się bawicie? – usiadłam obok nich. Lionel podniósł kciuk do góry i po chwili osunął się bezwładnie na stolik, na co reszta zareagowała śmiechem.
- Pijesz z nami?
- Przed chwilą piłam z Andresem i muszę sobie zrobić chwilę przerwy, bo skończę szybko jak Messi.
- Gdzie solenizant? – zapytał Pedro podając mi szklankę soku.
- Szaleje na parkiecie. Jak na czterdzieści lat to wymiata…
- Ja mam 33 lata, niedługo będziemy się bawić na mojej 40stce. – Puyol oparł głowę o moje ramię.
- Masz jeszcze mnóstwo czasu! Nawet jak będziesz miał 80 lat to będziesz wyglądał młodo. Jesteś jak ja: mamy świetne geny. – zaśmialiśmy się równo.
- Ile lat w tym roku kończysz?
- 24. – skrzywiłam się na samą myśl.
- Ibi przyszedł. – wskazał palcem na bar przy którym stał piłkarz. Stał tyłem, ale mogłabym go nawet rozpoznać gdyby był w worku na głowie.
- Zaraz wracam. – sprytnie oparłam jego głowę o ramię Pedro, który nie miał nic przeciwko. Przedostałam się przez tańczący tłum i powoli podeszłam do baru, z drugiej strony. Bar był okrągły i dookoła rozciągała się lada. Stanęłam przy nim widząc Ibrahima stojącego dokładnie naprzeciwko mnie. Spojrzał na mnie i uniósł lekko kąciki ust do góry. Nie pozostałam na to obojętna i odpowiedziałam tym samym. Nie musiałam długo czekać by po chwili stanął obok mnie opierając się o bar.
- Cześć. Jestem Ibrahim. – podał mi rękę i uśmiechnął się zawadiacko, próbując nie wybuchnąć śmiechem. Mięliśmy zacząć na nowo, tak? A więc dobrze.
- Charlotta. – uścisnęłam jego dłoń i poczułam nagle przyjemne ciepło przeszywające moje ciało.
- Piękne imię… Mieszkasz tu na stałe?
- Tak, zdecydowanie tak. A Ty?
- Teraz już tak. Właśnie wróciłem z Holandii.
- Słyszałam o Twojej mamie, czuje się już lepiej?
- Charles… nie wychodź poza swoją rolę, ok? Przed sekundą mnie poznałaś, a pytasz o mamę? – zaśmiał się. Szturchnęłam go w ramię i zamówiłam nam drinki. – Z moją mamą już jest lepiej, ale wciąż jest słaba.
- Co się jej stało?
- Miała stan przedzawałowy i musiałem do niej jechać, żeby podtrzymać ją na duchu. Była przestraszona i musiałem się nią zająć.
- Cieszę się, że już jej lepiej. – ciągle podtrzymywaliśmy kontakt wzrokowy. Miałam taką ochotę go pocałować… kiedy przygryzał dolną wargę doprowadzał mnie do szału. – Chyba teraz już nie zamierzasz opuszczać Barcelony?
- Zdecydowanie nie. Mam zamiar spędzić tutaj wspaniałe chwile… np. takie jak ta. Impreza jest świetna, podobno to Ty ją zorganizowałaś.
- To prawda. Impreza urodzinowa dla mojego braciszka, który szaleje na parkiecie i nie zamierza z niego zejść.
- Powiedziałem Ci już, że wyglądasz… oszałamiająco? – nachylił się niebezpiecznie w moją stronę. – Gdzie się do tej pory ukrywałaś?
- Powinieneś był bardziej mnie szukać.
- Na szczęście już znalazłem.
- Na szczęście. – podałam mu kieliszek z kolorowym drinkiem, a swój wypiłam do dna. – Idziemy zatańczyć? – w odpowiedzi piłkarz złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę tłumu. Przyciągnął mnie do siebie tak, że stykaliśmy się ciałami i położył dłonie na moich biodrach. Zarzuciłam ręce wokół jego szyi nie odwracając wzroku nawet sekundy od jego przeszywających oczu. Napięcie między nami było mocno wyczuwalne.
- Tęskniłem za Tobą. – odsunął włosy opadające mi na ramię i szepnął wprost do ucha: - Muszę Cię pocałować, bo zaraz zwariuję. – wzruszyłam tylko niewinnie ramionami i zaśmiałam się pod nosem. Pozwoliłam zbliżyć jego twarz do mojej, ale za każdym razem kiedy próbował mnie pocałować robiłam unik. Jego niepocieszenie było słodkie. Musiałam dać mu jakąś nauczkę za to, że tak po prostu wyjechał z kraju, a przed tym zachował się jak dupek. Złapał mnie za nadgarstek i zaciągnął za sobą w bardziej ustronne miejsce, na korytarz na zapleczu. Oparł mnie o ścianę i przywarł do mnie swoim ciałem. Całował mnie po szyi sprawiając, że zapominałam o Bożym świecie. Kiedy wreszcie pocałował mnie w usta ktoś musiał nam przerwać.
- Znajdźcie sobie inne miejsce. Tutaj przewija się sporo ludzi. – usłyszeliśmy głos jednego z barmanów i odskoczyliśmy momentalnie od siebie. Wyminęłam zdezorientowanego Ibrahima i wmieszałam się z powrotem w tłum na parkiecie. Musiałam wziąć głęboki oddech po tym co się wydarzyło. Lubiłam kiedy chłopak przejmował inicjatywę, bo oznaczało to, że jest męski, a ja uwielbiałam to. Ibrahim do takich zdecydowanie należał, ale nie mogłam tak po prostu się na niego rzucić.
- Tu jesteś. Szukałem Cię wszędzie. – Rodrigo zaprowadził mnie do loży i zaczął opowiadać historie, które właśnie przeżył: jak Messi zarzygał garnitur Puyola, jak Geri tańczył na stole i chciał zrobić striptiz, ale powstrzymali go Alves i Pinto. Streściłam mu zdarzenie pomiędzy mną, a Afellay’em i dostałam opieprz, że mogłam go zabrać do domu i nie marudzić. Tak, na jego rady zawsze można liczyć.
- I co teraz zamierzasz? – kędzierzawy musiał powtórzyć kilka razy to zdanie, ponieważ głośna muzyka uniemożliwiała nam normalną rozmowę.
- Zabawa trwa nadal, a ja nie zamierzam jeszcze iść do domu. – przekrzyczałam Freddiego Mercury, którego piosenka akurat leciała.
- Chodź zatańczyć! – zaciągnął mnie siłą na parkiet i razem ruszyliśmy w istny trans. Rodrigo trzymał w ręce butelkę tequili, którą popijaliśmy podczas tańca. Byliśmy lekko podchmieleni, ale właśnie to sprawiało, że bawiliśmy się świetnie. – „I can be your hero, baby!” – krzyczał Nunez razem z Iglesiasem. Dołączyłam do niego i razem wyliśmy całkowicie nie do melodii. Na szczęście nikt nie zwracał na nas uwagi, bo większość była mocno nietrzeźwa i skupiała się na tym, żeby się nie przewrócić. Ocieraliśmy się o Ciebie i wymienialiśmy butelką, którą wypiliśmy w krótkim czasie. Gdyby Rodrigo nie był gejem to ten taniec byłby całkowicie niedopuszczalny, ale że nim był to mogliśmy robić cokolwiek i śmiać się przy tym do łez.
Po kilku piosenkach trafiłam w ręce Ibrahima, który zarzucił moje ręce na swoje idealnie wyrzeźbione ramiona i przytulił mnie do siebie do wolnej piosenki.
- Więc nic nie stoi na przeszkodzie, żebym zaprosił Cię na randkę? – bezpośredni kontakt ułatwiły nam moje szpilki, w których sięgałam bez problemu do ust Ibrahima, więc mógł szeptać mi do ucha do woli. W płaskich butach jest to bardziej skomplikowane.
- Nic nie stoi na przeszkodzie. – powtórzyłam za nim. Kątem oka zauważyłam zbliżającego się w naszym kierunku Pepa. Nie wiedziałam jak zareagować, więc odepchnęłam Ibrahima jakby nigdy nic i z uśmiechem na twarzy wpadłam w szeroko rozwarte ramiona mojego brata. Zauważyłam, że zdezorientowany piłkarz rusza w kierunku loży dla vipów.
- Jak się bawisz? – zapytałam brata, który wirował w tańcu niczym John Travolta. Zgubił gdzieś swoją marynarkę i krawat, ale mimo tego nadal wyglądał mega elegancko. Jak to ma zawsze w zwyczaju.
- Jeszcze nigdy się tak dobrze nie bawiłem! Jest cudnie! – nie męczyłam go więcej pytaniami, bo widziałam, że ledwo dyszy. Zaprowadziłam go do loży, przy której siedzieli jego bliscy przyjaciele oraz żona i udałam się w poszukiwaniu Ibrahima. Znalazłam go w loży razem z Valdesem, Pinto, Xavim i Pedro.
- Możemy pogadać? – zapytałam nieśmiało, ale widząc obojętną reakcję Afellay’a zaczęłam działać. Pociągnęłam go za rękę w ustronne miejsce nie dając możliwości sprzeciwu. – Przepraszam za tamto. Pep mnie zaskoczył, a nie chciałam, żeby pytał mnie o Ciebie itp.
- W porządku. Nie przepraszaj. – poklepał mnie po ramieniu jak starego kumpla z boiska. – Ja się zbieram do domu. Chcesz się ze mną zabrać?
- Nie wiedziałam, że masz auto.
- Przywiozłem dwoje moich dzieci z Holandii.
- Dzieci? – powtórzyłam za nim zaśmiałam się.
- Moje auta są dla mnie jak dzieci. – uśmiechnął się zawadiacko. – To jak?
- Zostanę do końca, bo głupio mi tak wyjść z imprezy Pepa, którą de facto sama zorganizowałam.
- To widzimy się… niedługo.
- Tak, w końcu prawie zaprosiłeś mnie na randkę. – zaśmiałam się pod nosem.
- Może jutro wieczorem? Kolacja?
- Brzmi świetnie. – Ibrahim przedłużył muśnięcie w policzek o kilka sekund dłużej co było naprawdę miłe. Uśmiechnął się do mnie i szybko zmieszał się z tłumem.
Dochodziła trzecia nad ranem kiedy część gości zaczynała się rozchodzić. Zostali tylko najwytrwalsi. W trójkę, ja, Gerard i Rodrigo, tańczyliśmy „kaczuszki” na środku parkietu. Wokół nas kręciło się do muzyki kilka osób i par (jeśli zaliczyć wtulonego Puyola do Valdesa). Grubo po piątej wypiliśmy ostatnią kolejkę alkoholu tej imprezy i grzecznie rozeszliśmy się do swoich domów.
*
Spałam jak zabita. Po przebudzeniu, po czternastej, potrzebowałam dużej ilości wody, żeby postawić się na nogi. Zimny prysznic mi w tym pomógł. Założyłam fioletowy dres i zrobiłam sobie coś do jedzenia. Zaniepokoiły mnie jakieś wrzaski przed moim domem, więc podbiegłam do okna, żeby zobaczyć co się dzieje. Odsunęłam zasłonę i zauważyłam jak grupa fanów Elvisa fotografowała mój dom i śpiewała jego największe hity. Przewróciłam oczyma i zasunęłam żaluzje. Po chwili zadzwonił domofon. Pomyślałam, że to któryś z tych przebierańców, więc nawet nie podniosłam słuchawki. Kiedy jednak rozdzwonił się mój telefon i wyświetlił mi się „Ibrahim” spojrzałam przez okno.
- Charlie! – usłyszałam krzyk Afellay’a. Odsunęłam delikatnie zasłonę i spojrzałam na zewnątrz. Grupka fanów kibicowała piłkarzowi i wspierała wykrzykując: „Powiedz to!”. – Wiem, że tam jesteś! Charlie! Chciałbym Ci coś ważnego wyznać! Nie wytrzymam do wieczora… Charlie! Kocham Cię! – piski ludzi całkowicie zakłóciły moje myśli. Nie byłam pewna czy dobrze usłyszałam, więc wolałam to wyjaśnić z nim na osobności, niż w towarzystwie jakiś wariatów w scenicznych strojach. Wcisnęłam guzik domofonu i z zamarłym sercem czekałam na wejście piłkarza. Pojawił się w drzwiach po kilku sekundach ze ślicznym tulipanem w ręku.
- Charlie… - zamknął za sobą drzwi i podszedł do mnie. Stałam w tym samym miejscu obok domofonu próbując pozbierać myśli. Podał mi kwiatka i spojrzał w trudny do opisania sposób.
- To co powiedziałeś to… - przerwałam, by po zaczerpnięciu głębokiego wdechu kontynuować. – Nie chcę być zawiedziona jeżeli powiedziałeś to tylko, żebym Cię wpuściła i żeby zrobić show przed tamtymi ludźmi. Nie chcę się bawić uczuciami.
- To nie tak. – przybliżył się do mnie. – W Holandii zdałem sobie sprawę czego tak naprawdę chcę. To nieważne czy byłaś kiedyś z Pique czy nie. Liczy się tu i teraz. Zrozumiałem, że chcę być z Tobą i nie chcę Cię stracić moimi głupimi akcjami. Zrozumiałem, że Cię kocham. – westchnęłam jakby to co powiedział wybawiło mnie od wszystkich kłopotów i trosk. I tak rzeczywiście było. – W nocy próbowałem podejść do Ciebie kilkakrotnie, ale za każdym razem mnie spławiałaś. Chciałem Ci powiedzieć to już wczoraj, ale wyszło jak wyszło. Kocham Cię… szaleję za Tobą… i nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie. - wspięłam się na palcach i pociągnęłam go za szyję tak, aby się do mnie jak najbardziej przybliżył. Musnęłam jego wargi. - To znaczy, że czujesz to samo? – uśmiechnął się.
- Obawiam się, że tak.
- Obawiasz się? – oparł mnie o ścianę i podniósł do góry tak abym mogła go opleść nogami wokół bioder. Nasze głowy były na tym samym poziomie, więc bez trudu mógł mnie pocałować. – To znaczy? – przygryzł mi wargę.
- Ja Ciebie też kocham.
- Wiesz, że chciałem to powiedzieć kiedy pierwszy raz Cię pocałowałem? Pamiętasz? Już wtedy to uczucie się we mnie tliło, ale teraz już wiem na pewno. Kocham Cię… Jak to fajnie brzmi.
- Potwierdzam. – szeptał mi wprost do ucha te dwa magiczne słowa niosąc mnie na górę do mojej sypialni. Położył mnie na łóżku i pieścił delikatnymi pocałunkami po całym moim ciele. Zrzucił ze mnie bluzę, sam też pozbył się większości swojej garderoby i odnalazł moje usta. Z początku niewinne muśnięcia przerodziły się w namiętne pocałunki.
*
Leżąc w łóżku tuż obok Ibrahima, który bawił się kosmykami moich włosów byłam najszczęśliwszą osobą na całym świecie. Nie musiałam się zastanawiać co by było gdyby. To „gdyby” dzieje się tu i teraz.
- Zostaniesz na noc? – podniosłam się na łokciu i spojrzałam rozmarzonym wzrokiem na leżącego Ibrahima.
- Jeżeli nie zamęczysz mnie na śmierć tej nocy, to może będę mieć siłę, żeby biec rano na trening.
- Na którą?
- Na ósmą.
- Co? Czy oni powariowali?
- Powiedz to swojemu bratu. – pocałował mnie w ramię i pociągnął za rękę tak, że leżałam wtulona w jego klatkę piersiową.
- Nie wiem czy mogę Ci obiecać, że Cię nie zamęczę. A jeżeli sam będziesz tego chciał?
- Byłbym idiotą gdybym nie chciał. – pocałował mnie w czubek głowy mocno przytulając do siebie. – Wiesz… zastanawiałem się jak to będzie kiedy wyznam Ci moje uczucia. Zawsze wydawało mi się, że mam u Ciebie szanse, ale mogłem się mylić. A jeśli odrzuciłabyś mnie?
- Myślisz, że mogłabym to zrobić? – podniosłam się tak, aby spojrzeć w jego oczy. Musnęłam delikatnie jego wargi i wtuliłam się z powrotem w jego ciało. – Czekałam na Twój krok. Byłam zrozpaczona kiedy wyjechałeś do Holandii, ale teraz… nie chcę już o tym myśleć. – brunet przytaknął i obrócił mnie na plecy, tak że teraz to on wtulał się w mój brzuch. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, a był to dopiero początek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyka