7.23.2012

12. „Chcesz zgnić w tym łóżku? To trochę mało komfortowa dla nas sytuacja, żeby zacząć się ubierać na czarno.”

Rodrigo bardzo chciał iść do jakiegoś nocnego klubu w mieście. Uznał, że dawno „pościł” i musi wreszcie zaszaleć. Podczas rozmowy ze mną nie dawał za wygraną i w rezultacie musiałam się z nim wybrać do klubu. Mimo, że był środek tygodnia!
Dobrze mieć go przy sobie, bo zawsze mnie ratował jeśli chodzi np. o wybór ubrania na wyjście. Jego gust to istna bomba zegarowa – niewiadomo kiedy wystrzeli – zrównywał się z wielkimi kreatorami mody, dlatego tak ważna była dla mnie jego opinia. Kiedy poznaliśmy się na studiach w Paryżu zmusił mnie do wyrzucenia połowy zawartości mojej szafy, bo uznał, że rzeczy są „de mode”.
- Misiaczku, jeżeli założysz te buty to automatycznie skrócisz sobie Twoje boskie nóżki. Lepiej załóż te klasyczne czarne szpilki, które wydłużą Ci nogi i będziesz wyglądać jak gorąca seksbomba. – zaczął przeglądać moją szafę z nietęgą miną. – Kiedy ostatni raz byłaś na porządnych zakupach?
- Na takich porządnych to nie pamiętam. W zasadzie to pracuję w butiku i kupuję sobie nowe łaszki gdy przychodzi dostawa od producenta.
- Jak dobrze, że wróciłem! Ze mną nie zginiesz. – na dworze było dość chłodnawo, więc nie mogliśmy zaszaleć z kreacjami. Założyłam beżową, rozszerzaną sukienkę z koronkowymi zdobieniami z przodu, czarny, dwurzędowy płaszcz i szpilki. Jeśli chodzi o makijaż i fryzurę to postawiłam na minimalizm. Rodrigo natomiast zaszalał – dosłownie! Założył szare, obcisłe jak diabli rurki, koszulę w odcieniu bieli i marynarkę wyszywaną granatowymi cekinami, które migotały przy każdym jego ruchu. Jako dodatek wybrał czarny, wąski krawat, kapelusz w tym samym kolorze i rękawiczki. Buty, w których namiętnie się kochał, były wykonane ze skóry aligatora, a fryzura (makijaż obowiązkowo) były idealnym uzupełnieniem. Nie wiedziałam gdzie idziemy, bo Rodrigo chciał mi zrobić „niespodziankę”. Nie protestowałam w żadnym razie i dałam się wyciągnąć na miasto.
Wylegitymowano nas przed wejściem klubu o przeuroczej nazwie „Niebo”. Nigdy tutaj wcześniej nie byłam, więc wszystko było dla mnie nowe i obce, ale widać, że Rodrigo kiedy jeszcze mieszkał w Barcelonie często tu bywał.
- Co to za miejsce? – byłam zmieszana kiedy siedząc przy barze dwóch chłopaków zaczęło się jakby nigdy nic całować. W oddali widniał mały wybieg, po którym wiły się striptizerki i striptizerzy. – Tylko mi nie mów, że to klub dla gejów. – zaśmiałam się, ale widząc poważną minę mojego towarzysza przez moment zamarłam, by po chwili wypić do dla mój drink.
- Nie zrażaj się, to zwykłe miejsce do zabawy. Z tym, że przychodzi tutaj więcej homoseksualistów… - uśmiechnął się do mnie. Postanowiłam jakoś przecierpieć w imię przyjaźni i zacząć się bawić. Wyciągnęłam go na parkiet i zaczęliśmy tańczyć w rytm latynoskich piosenek. Po kilku kolejkach byliśmy w wyśmienitym nastoju. Mój towarzysz został porwany na parkiet przez tajemniczego blondyna, więc zostałam całkowicie sama. Oczywiście kilka dziewczyn kręciło się przy barze rzucając mi dwuznaczne spojrzenia, ale w odpowiedzi odwracałam się w drugą stronę z miną: „WTF?”.
Rodrigo gdzieś wsiąkł, więc stwierdziłam, że skoro on się dobrze bawi beze mnie to mogę równie dobrze iść. Zapłaciłam za drinki i zarzuciłam na ramiona płaszcz. Przed klubem gromadziło się jeszcze sporo osób, które chciały wejść, ale nie zostały wpuszczone. Minęłam ich i złapałam taksówkę, którą dojechałam do domu.

Obudziłam się z lekkim kacem, ale chcąc nie chcąc musiałam wstać. Jeszcze tylko trzy dni i długo wyczekiwane przyjęcie dla Pepa. Byłam strasznie ciekawa jak zareaguje! Cristina opowiadała mi, że mój braciszek planuje zabrać ją i dzieciaki na weekend w góry, a ona mu to próbuje jakoś wybić z głowy. Kombinuje, że niby Valentina się źle czuje, że Maria ma ważny sprawdzian w poniedziałek, albo Marius ma mecz w niedzielę. To, że Pep jest uparty to doskonale wiem, bo to jest rodzinne. Liczyłam na Cris, która jakoś go „przekona”.
- I jak sprawa z Pepem? – weszłam do butiku, gdzie zamiatała Cristina. – Dalej obstawia przy swoim?
- Jest gorszy niż małe dziecko… „Cris, kochanie! Chciałbym być tylko z wami w ten szczególny dla mnie dzień”… Już próbowałam dosłownie wszystkiego! Mówiłam, że zaszyjemy się w łóżku i nikt nie będzie nam przeszkadzać, a on, że wolałby spędzić ten czas na dworze…
- Przekonam go, coś wymyślę! – rzuciłam się w wir pracy z pomocą szwagierki. Kilka razy złapałam się na tym, że chciałam napisać sms do Ibrahima, ale w porę się powstrzymywałam. To byłoby głupie i nierozsądne. Mamy umowę, tak?
Co za szajs…

Po pracy zostałam dosłownie napadnięta przez Gerarda, który przepraszał mnie za  to, że się na mnie obraził. Jego skruszona mina była obłędna. Jak można się w ogóle na niego gniewać? Ja nie rozumiem.
- To bawimy się w sobotę! Będzie dziko! – piłkarz pożegnał się ze mną całusem w policzek i po odprowadzeniu pod drzwi odszedł. Miałam małą chandrę, którą zwalczyłam gruntowanie sprzątając dom. Nie lubiłam tego, ale musiałam utrzymać porządek gdyby czasami odwiedzili mnie rodzice. W końcu dom należy do nich, a ja tu tylko mieszkam.
Kolejne dni spędziłam praktycznie na pracy w butiku. Wieczorami odwiedzał mnie Rodrigo, który dzielnie dotrzymywał mi towarzystwa przy „Śniadaniu u Tiffany’ego”, bądź „Dzienniku Bridget Jones”. To on wybierał filmy, które oglądał z równym zamiłowaniem co pokazy mody męskiej.
W dzień wyjazdu do Valencii musiałyśmy jakoś przekonać Pepa do „małej” przejażdżki wynajętą limuzyną po Barcelonie. Cristina potajemnie zapakowała ubrania dla dzieciaków, sukienki dla nas, kilka drobiazgów na zmianę oraz garnitur dla męża. Pep niczego się nie spodziewał, ponieważ sprytnie zakleiłyśmy wszystkie szyby i nawet nie pozwoliłyśmy mu na nie spojrzeć.
- Czuję się jakbym był porwany. – zaśmiał się Pep i usiadł obok foteliku Valentiny. – Mogę wiedzieć co się tu wyprawia? Urodziny mam dopiero we wtorek.
- Myślisz, że coś kombinujemy? Wzięłyśmy tylko dzieciaki na przejażdżkę. – Cristina usiadła obok niego i wtuliła się w jego ramię.
- I dlatego zakleiłyście szyby? Żeby nic nie widziały?
- Oj, Pepe… nie wymądrzaj się. – podsumowałam krótko. Droga do Valencii miała trwać trzy i pół godziny i nie wiedziałam jak wytrzymam ten czas. Pep dopytywał się gdzie jedziemy, Marius podrzucał piłkę, Maria śpiewała, Valentina płakała, a Cris próbowała nad wszystkimi zapanować. Założyłam na uszy spore słuchawki i zamknęłam oczy.
Obudziłam się potrząsana przez Cristinę. Zdjęłam posłusznie słuchawki, by dowiedzieć się, że jesteśmy na miejscu.
- Valencia? Co wy kombinujecie? – mój brat rozejrzał się po okolicy, którą dobrze znał. Tutaj przyjeżdżał na wakacje i święta w dzieciństwie. – Jechaliśmy tutaj prawie 4 godziny, żeby zobaczyć się z dziadkami? To była ta „wielka tajemnica”. – był taki irytujący, że nawet nie reagowałam, bo bałam się, że mogłam powiedzieć coś obraźliwego, a przecież to jego urodziny.
- Charlotta, Joseph! – w drzwiach stanęła babcia opierając się o laskę. – Miło was widzieć moje dzieciaki. Chodźcie tu do mnie! – wyściskała nas mocno i oddała w ręce mniej rozmownego dziadka, który mimo wielu chorób nadal palił swoje ukochane cygaro.
- A niech mnie! Dzieci Anny! Niech was uściskam! – swoje wnuki rozpoznawał jako: „dzieci Anny, dzieci Josue i dzieci Simone”. Przesiąknięty dymem tytoniowym był mało atrakcyjny dla prawnuków, którzy nie chcieli do niego nawet podejść, ale po namowie Pepa przywitali się z nim grzecznie.
Wszystko szkło zgodnie z planem. Dyskretnie zadzwoniłam do restauracji gdzie czekała na nas reszta rodziny i mogliśmy ruszać. Wsadziliśmy dziadków do limuzyny i razem pojechaliśmy do restauracji na obrzeżach Valencii. Chciałam zobaczyć wreszcie minę brata, który do tej pory zachowywał się dość powściągliwie. To wspaniały człowiek, ale czasami, jak to siostra, mam ochotę go udusić.
- Niespodzianka! – mina Pepa była bezcenna. Jakby wszystkie emocje się połączyły w całość. Kiedy liczna rodzina odśpiewała „sto lat” na twarzy brata wreszcie pojawił się szeroki uśmiech, który nie znikał przez resztę wieczoru.
- Wszystkiego najlepszego, braciszku. – wpadłam w wyciągnięte szeroko ramiona brata i mocno go uścisnęłam. – Tylko szczerze. Niewypał?
- Jest świetnie. Dziękuję. – spojrzałam na niego i dostrzegłam minimalne wzruszenie w jego oczach. Pocałowałam go w policzek i oddałam reszcie, którzy chcieli mu złożyć życzenia.
Restauracja wypełniona była rodem Guardiola, którzy robili wiele hałasu i byli najbardziej wyjątkową rodziną na świecie. Wujek Antonio siedział jak zwykle w kącie i jego mina (jak zwykle) była dość wroga. Ciocia Simone zagadywała wszystkich, a ciocia Juliette uzupełniała talerze marudnych dzieci, które nie chciały jeść. Siedziałam pomiędzy rodzicami, którzy ciągle wypytywali o moje życie i pracę w Barcelonie. Musiałam ich zapewniać, że radzę sobie świetnie i nie ma potrzeby, żeby się do mnie wprowadzali. Jeszcze tego by mi było trzeba…
O dziewiątej wieczór kelnerzy wnieśli szampana i wszyscy znów zaczęli śpiewać życzenia dla trochę zmieszanego Pepa. Wujowie na jedną melodię prześpiewali wszystkie przyśpiewki, które tylko można było sobie wymyślić i ponownie zasiedli delektując się tym razem kaczką nadziewaną pomarańczami.
W restauracji było wyznaczone miejsce na parkiet, które z czasem wypełniło się do ostatniego miejsca. Alkohol, śpiew i taniec to trzy główne pasje wśród wujków i cioć, którzy szaleli w rytm starych przebojów. Wujek Albert porwał mnie do tańca i nie wypuszczał z rąk przez prawie godzinę.
Muszę przyznać z pewnością, że przyjęcie się udało. Najważniejsze było to, że podobało się Pepowi, który nie krył zadowolenia i jako ostatni zszedł z parkietu. Uśmiech nie schodził z twarzy naszej rodziny i byłam z tego powodu bardzo zadowolona. No może bardziej z tego, że jutro kolejna impreza. Przeczuwałam po kościach, że będzie ostro.
Zatrzymaliśmy się w hotelu, bo Cris i Pep nie chcieli wracać z dziećmi w nocy. Valentiną zajęli się moi rodzice, którzy stęsknili się za zmienianiem pieluch tego małego potworka. Marius dostał własny pokój, a ja wylądowałam w jednym łóżku z Marią, która zasnęła wtulona do mojej ręki.
*
Obudziłam się po ósmej, ponieważ Maria zaczęła skakać po łóżku. Zrezygnowana wstałam i wzięłam szybki prysznic.
- Dziecko… wiesz, która jest godzina? – wyjęłam z podręcznej walizki rzeczy na przebranie. – Nie dajesz mi żyć…
- Ale ciociu! Chcesz zgnić w tym łóżku? To trochę mało komfortowa dla nas sytuacja, żeby zacząć się ubierać na czarno. Ogarnij się. – ta siedmioletnia dziewczynka znała bardziej cięte riposty od największych mięśniaków. Skąd? Z telewizji naturalnie.
- Przestań tak mówić! To nieładnie.
- Kiedy jedziemy?
- Jak Twoi rodzice wstaną. – nie musiałam czekać na jej reakcje, bo zanim dokończyłam zdanie ona już biegła do ich pokoju. – Maria! Wracaj! – nie mogłam pozwolić na to, żeby weszła do ich pokoju, bo nie wiedziałam co tam może zastać. Mój brat był wczoraj w szampańskim nastoju, kiedy razem ze swoją żoną wchodzili do swojego pokoju hotelowego. Złapałam małą i pozwoliłam, żeby wskoczyła mi na barana. – Pooglądamy telewizję.
- Ale mama mi nie pozwala oglądać TV zaraz po obudzeniu.
- Dziś masz pozwolenie od cioci. – posadziłam ją na łóżku i włączyłam jakąś bajkę, która akurat leciała w telewizorze. Przez telefon zamówiłam dla nas śniadanie, które dostarczono nam po piętnastu minutach.
- Ale pycha! Mama nie pozwala mi jeść takich tłustych rzeczy.
- Mama nie musi wiedzieć wszystkiego na co pozwala Ci ciocia, prawda? – mała pokiwała główką i kontynuowała jedzenie. Pomogłam Marii umyć zęby i uczesałam jej dwa kucyki o które mnie błagała.
- Gotowi? Zaraz wyjeżdżamy. – do pokoju weszła Cristina z lekko podkrążonymi oczyma.
- Tak jest. – uśmiechnęłam się do niej i pozbierałam wszystkie porozrzucane rzeczy bratanicy. Wpakowałam ją do limuzyny gdzie czekało już na nią rodzeństwo i usiadłam obok nich. – Fajnie się bawiliście wczoraj?
- Średnio. – odpowiedział Marius. – Nie było nikogo w naszym wieku i trochę się nudziliśmy.
- A wasi kuzyni Ann i Lucas?
- To idioci, nie wiedziałaś? – moi bratankowie są bardzo wymagający, zwłaszcza Marius, który nie zadaje się z byle kim.
- Charlie, dzięki jeszcze raz za wczoraj. Cristina powiedziała mi, że to wszystko Twoja zasługa i to Ty wszystko załatwiałaś. – obok mnie usiadł brat, który objął mnie ramieniem.
- Nie bądź taka skromna, Cris. – zwróciłam się do szwagierki. – Nie udałoby mi się tego bez Twojej pomocy, więc nie przypisuj mi wszystkich naszych zasług. – braciszek nie spodziewał się kolejnej imprezy, która miała się odbyć dzisiejszego wieczoru w Barcelonie. Był zmęczony, więc nie byłam pewna jak zareaguje.
Podróż z powrotem do domu minęła w miłej i rodzinnej atmosferze. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy o naszych planach, problemach i oczywiście o FC Barcelonie. Czułam, że Cristina chciałaby wskoczyć na temat Ibrahima, ale wiedziała dobrze, że to zły pomysł, ponieważ w rozmowie uczestniczył jej mąż. Nie wiedział o nas i to dobrze. Jeżeli będziemy razem to będę musiała mu powiedzieć, ale wolę nie zapeszać, bo nie wiadomo co się wydarzy.
Do domu weszłam o godzinie 14:30. Czas szybko płynął, a za niecałe pięć godzin miała się rozpocząć impreza. Cristina szepnęła mi gdy wychodziłam z limuzyny, że wyciągnie Pepa z domu pod pretekstem kolacji we dwoje, a dzieci zostaną z dziadkami, którzy obiecali się nimi zająć. Wszystko szło po mojej myśli, ale brakowało tylko jednej osoby, która nie wiadomo czy w ogóle miała się pojawić.
Musiałam zająć się bardziej przyziemnymi rzeczami. Wstawiłam pranie i zrobiłam sobie obiad, który smakował trochę jak wywar z kamieni, ale nie mogłam narzekać, bo w końcu sama takie dzieło stworzyłam.

Koło szóstej na domofon zadzwonił Gerard, który przyszedł po mnie na imprezę razem z Dani Alvesem i Bojanem.
- Cześć chłopcy, ale wy nie jesteście czasami za wcześnie? – wskazałam na mój szlafrok. Zaprosiłam ich do środka i kazałam się rozgościć. W między czasie zadzwoniłam do Rodrigo, który bardzo chciał iść ze mną na imprezę.
- To mój przyjaciel Rodrigo Nunez. Właśnie wrócił z USA, razem studiowaliśmy w Paryżu… poznajcie się. – przedstawiłam im kędzierzawego, który nie krył zadowolenia z poznania aż trzech znanych piłkarzy. Wbiegłam szybko do pokoju i pospiesznie założyłam czerwoną, dopasowaną sukienkę do połowy ud. Włosy rozpuściłam, zrobiłam lekki makijaż i założyłam wysokie, beżowe szpilki. Zarzuciłam na siebie czarny płaszcz, wzięłam do ręki kopertówkę i zeszłam szybko na dół, żeby w razie czego powstrzymać Rodrigo od flirtowania z piłkarzami.
- Dobra, możemy iść. – trójka zlustrowała mnie wzrokiem, a Nunez dodał, że powinnam założyć inne kolczyki.
*
- Jedzie ze mną i koniec kropka. – Pique pociągnął mnie w stronę swojego auta, po tym jak stoczył małą walkę ze swoimi kolegami, którzy zaproponowali mi podwózkę do klubu. Westchnęłam tylko i wsiadłam do lamborghini Gerarda. Rodrigo pojechał razem z Bojanem i Alvesem, więc nie musiałam się bać o jego dojazd.
- Co to za gościu ten Rodrigo? – zapytał mnie Geri w czasie jazdy.
- Mówiłam. Mój przyjaciel.
- Trochę dziwny jakiś. – spojrzałam na niego spod byka. – To znaczy spoko i w ogóle, ale tak na nas patrzył…
- Bo jest gejem i taki już jest.
- Tak mi się właśnie wydawało, ale nie chciałem tego mówić na głos, bo jakby się okazało, że nie jest to wyszłoby co najmniej głupio. – uśmiechnął się do mnie. – Słyszałem, że Ibi ma być na imprezie.
- Doprawdy? – udałam, że średnio mnie to interesuje i odwróciłam wzrok w stronę szyby uśmiechając się pod nosem.
- Nie no, wcale Cię to nie rusza.  Skądże! – zażartował Geri. – Jesteście niemożliwi, tyle Ci powiem. Zamiast być razem, wy robicie jakieś dziecinne podchody.
- Tak już jest i nic na to nie poradzę. – uśmiech nie schodził mi z twarzy. Weszłam razem do klubu z Gerardem, którego trzymałam pod rękę, żeby nie zaliczyć gleby i ujrzałam prawie pełną salę i bawiących się już piłkarzy, przyjaciół Pepa i pracowników FC Barcelony. Imprezę czas zacząć!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyka