Pomału
wszystko zaczęło wychodzić na prosto. Wróciłam do pracy z chłopakami z
Barcelony B kilka dni po rozstaniu z Ibrahimem. Mieliśmy krótką przerwę, bo
piłkarze porozjeżdżali się do swoich reprezentacji, z którymi mieli mecze.
Mogłam odetchnąć przez krótki czas i wrócić z trzeźwym umysłem.
Najśmieszniejsze (albo i nie) w tym wszystkim było to, że nie rozmawiałam z
Ibrahimem i nigdy nie padły słowa: „to koniec”. Sami doszliśmy do takiego
wniosku, że musimy zrobić sobie krótką przerwę. Albo długą? Nic nie wskazywało
na to byśmy mieli do siebie wrócić w najbliższym czasie.
Miałam
ogromne wsparcie Gerarda, Shakiry oraz Pepa. Tak naprawdę dzięki nim miałam
siłę by walczyć sama ze sobą, by nie zadzwonić do Ibrahima. A chciałam wiele
razy! Sama łapałam się na tym, że odruchowo wybierałam jego numer w komórce i
naciskałam zieloną słuchawkę. Ale to nie byłoby w porządku wobec mnie i moich
najbliższych. Postawili mi ultimatum: albo zerwę z nim kontakt, albo oni zerwą
go ze mną. Musiałam wybrać, choć moje serce było rozdarte.
-
Jeszcze raz taki wybryk, a skopię wam dupy! – krzyknął trener na spóźnionych
kwadrans piłkarzy, którzy jakby nigdy nic weszli na murawę. Siedziałam na ławce
z aparatem w ręku i próbowałam uchwycić jakieś sensowne zdjęcia. Nic mi nie
wychodziło. Cieszyłam się, że chłopcy trenowali sami, bez pierwszego składu
Barcelony. Nie musiałam dzierżyć Ibrahima i jego przepraszających oczu.
-
Jak wszyscy wiecie, w przyszłym tygodniu lecimy do USA na kilkudniowe tournee.
Zagramy kilka towarzyskich meczy, udzielimy
kilka wywiadów i zrobimy zdjęcia z fanami. Macie się nie wygłupiać! Jeden
wybryk i posadzę was na ławce rezerwowych do końca sezonu! – zagrzmiał poważny
jak nigdy Sacristán. – Charlie. –
zwrócił się bezpośrednio do mnie. – Lecisz z nami. Dasz radę?
-
Jasne. – odpowiedziałam momentalnie. Chciałam wyjechać z Hiszpanii choć na
chwilę i zapomnieć o swoich kłopotach. Dodatkowym plusem była wizyta w Stanach,
w których jeszcze nigdy nie byłam.
-
A teraz porządna rozgrzewka! – chłopcy zaczęli się naciągać, by po chwili
biegać jak szaleni wokół boiska. Przyglądałam im się z zachwytem, bo widziałam,
że robią to co kochają. Ich szerokie uśmiechy działały na mnie kojąco i sama
zaczynałam się szczerzyć jak głupia.
*
-
Muszę wrócić do domu, żeby zabrać kilka rzeczy na wyjazd. – jęknęłam
przeglądając zawartość szafy w domu mojej szwagierki.
-
Nie musisz. Weź moje ciuchy, a kosmetyki kupimy. Nie możesz tam iść, bo jeszcze
się spotkacie i co? Nie mogę pozwolić na to, żebyś wpadła mu w ramiona i o
wszystkim zapomniała! Jasne? – objęła mnie ramieniem. – A może zrobimy inaczej…
Powiesz mi co chcesz zabrać, a ja tam pójdę i wezmę?
-
W sumie to jest pora treningu, więc możemy tam jechać.
-
Jesteś tego pewna? Bo jeżeli nie, to powiedz tylko słowo.
-
Jestem pewna.
Musiałam
zmierzyć się z naszym wspólnym domem, który kupił Ibrahim, za swoje pieniądze,
które tak wypominała mi jego matka. Zmieniłam dres na sukienkę i wysokie
koturny oraz rozpuściłam włosy. Jechałam pewnie, bo wiedziałam, że go nie
zastanę.
Przekręciłam
klucz w zamku i obie weszłyśmy do domu. Panował porządek, tak jak zresztą
zawsze i pierwsze co poczułam to perfumy Ibrahima. Ten zapach towarzyszył mi
przez ostatnie miesiące i dlatego czując je, miałam wrażenie, że unoszę się
kilka centymetrów nad ziemią.
Szybko
jednak zostałam z powrotem postawiona na marmurowej posadzce przez matkę
Ibiego, która wyszła z kuchni.
-
Co Ty tu robisz? – poniosła wzrok znad otwartej gazety i spojrzała na mnie
pytająco.
-
Przyszłam po kilka swoich rzeczy.
-
Nie krępuj się. – ironiczny uśmiech zawitał na jej skamieniałej twarzy i
powróciła do czytania artykułu. Przewróciłam oczyma i pociągnęłam Cristinę za
rękę do sypialni.
-
Nie, nie, nie. Odłóż to! – wrzasnęła Cris widząc jak podniosłam z ziemi
koszulkę piłkarza. Wykonałam jej polecenie i podeszłam do garderoby, by wrzucić
do walizki swoje ubrania. Jak już wspomniałam wcześniej, zapach chłopaka unosił
się po całym domu i tak trudno było mi się skupić na czymkolwiek. Zrezygnowana
usiadłam na drewnianej podłodze w garderobie i spojrzałam bezradnie na
szwagierkę. – No już, już. Popłacz sobie. To Ci pomoże. – objęła mnie ramionami
i pocałowała w czubek głowy. Jak na zawołanie z moim oczu popłynęły łzy, których
nie mogłam powstrzymać.
-
Muszę się wziąć za siebie. Tak być nie może! – podniosłam się i pomogłam wstać
Cristinie, która ze zrezygnowaniem próbowała pojąć moje zachowanie. Razem
zabrałyśmy się za pakowanie moich rzeczy.
Dokładnie
trzy pełne walizki, plus kilka kartonów, które nie zmieściły się w samochodzie
Cris: to właśnie był mój „dorobek”. Pozbierałam zdjęcia, które rozwieszone
miałam w ciemnicy i schowałam je do jednego z pudeł.
-
Wszystko? – kiwnęłam głową. Miałam zabrać tylko kilka niezbędnych rzeczy na
wyjazd, a wyszło na to, że spakowałam wszystko. Może to i lepiej. Nie musiałam
zmierzyć się oko w oko z piłkarzem. Jego matka natomiast była wcieleniem
wszelakiego zła, więc tak jakby proporcje były wyrównane. Położyłam na szafce
obok telefonu stacjonarnego klucze do domu i wyszłam czym prędzej.
-
Wszystko będzie ok. – szwagierka odpaliła samochód i ruszyła w kierunku swojego
domu. Spoglądałam w lusterko jak pod dom podjeżdża samochód Ibrahima. Kilka
minut opóźnienia i musiałabym na niego spojrzeć. Całe szczęście, że Cristina
dostała sms od męża, że dziś kończy trening odrobinę wcześniej.
*
Ibrahim
wszedł do domu z wyraźnie przygnębioną miną. Owy humor towarzyszył mu od
dobrych dwóch tygodni, odkąd wrócił z Valencii do Barcelony. Wiedział
doskonale, że postąpił jak ostatni dupek, ale nie mógł cofnąć czasu. Chciał
porozmawiać z Charlie, wyjaśnić jej wszystko, ale ona nie odbierała telefonu,
ani nie odpisywała na jego sms. Próbował naprawdę wszystkiego. Prosił Gerarda,
żeby pożyczył mu swoją komórkę, ale przyjaciel odpowiedział krótko: „po moim
trupie”. Nie mógł się z nim przecież bić, bo nie miałby żadnych szans. Próbował
zagadać Rodrigo, którego spotkał na mieście, ale on przeszedł jakby nigdy nic
na drugą stronę ulicy nie odwracając się za siebie. Powoli większość przyjaciół
zaczynała się od niego odwracać, a towarzystwo Daniego Alvesa działało mu na
nerwy. Jako jedyny nie obwiniał go za rozpad związku, który miał zakończyć się
wielkim weseliskiem. Było mu wszystko jedno, bo sam zmagał się z rozwodem z
Dinorą.
Zamknął
za sobą drzwi i rzucił w kąt torbę treningową. Coś było nie tak, ale nie umiał
tego nazwać. Dom wyglądał tak jak do tej pory, ale o „inności” zadecydował
malutki szczegół, który od razu przykuł jego uwagę. Klucze do domu z
charakterystycznym brelokiem, które należały do Charlie.
-
Charlie? Kochanie? Jesteś tu? – krzyknął, ale nie otrzymał odpowiedzi. W
salonie zastał swoją mamę. – Była tu Charlie?
-
Była. Zabrała swoje rzeczy i wyszła. – piłkarz oparł się jedną ręką o futrynę
drzwi, a drugą złapał za głowę.
-
I nie mogłaś jej zatrzymać?! – wrzasnął. – Wiedziałaś o której wrócę!
-
Uspokój się. Nie, nie mogłam. Chciałam, żeby jak najszybciej wyszła, zabrała
swoje rzeczy i raz na zawsze znikła z naszego życia.
-
Z naszego? – powtórzył po niej. Zawiesił się na chwilę, by kontynuować trochę
podniesionym tonem. – Ale ze mnie idiota. Mieszkasz tu od miesiąca i dopiero
teraz to do mnie dotarło! To wszystko przez Ciebie.
-
Zważaj na słowa, młody człowieku. Jestem Twoją matką!
-
I właśnie nią powinnaś być… w Holandii, w Utrechcie. Nie tutaj! Jestem dorosłym
facetem, a muszę się Ciebie słuchać. Czy Ty to rozumiesz?
-
Nie o to chodzi. – podeszła do niego i położyła dłonie na jego ramionach. –
Synku, chcę dla Ciebie jak najlepiej.
-
Dlatego zniszczyłaś mój związek z Charlie? – zrzucił jej dłonie i podszedł do
okna. – Jesteś niewiarygodna.
-
Ibi…
-
Zbyt długo to tolerowałem. Musisz wrócić do Holandii. Zaraz zabukuję Ci bilet…
- kiedy próbował ją wyminąć, ona złapała go za ręce i spojrzała załamanym
spojrzeniem, które miało go wzruszyć. – Daruj sobie. Przez Ciebie tylko
cierpię.
Kobieta
usiadła na skraju kanapy i zakryła twarz dłońmi. Po raz pierwszy w życiu
usłyszała tak ostre słowa od swojego ukochanego syna.
-
Lot masz wieczorem, więc lepiej zabierz się za pakowanie. Ja niedługo wrócę,
muszę naprawić to co zniszczyłaś.
Złapał
kluczyki od samochodu i wyszedł jak najszybciej się dało. Ruszył z piskiem opon
do domu swojego trenera, który oddalony był o dwadzieścia minut drogi.
-
Mogę z nią porozmawiać? Proszę. Tylko kilka zdań. – drzwi otworzyła Cristina
trzymająca na rękach małą Valenitę. – Błagam. Pozwól mi.
-
Nie mogę się na to zgodzić. Zbyt wiele łez wylała przez Ciebie i Twoją mamuśkę,
żebyś znów mieszał jej w głowie. Dopiero co otrząsnęła się po tym wszystkim i
mam to wszystko zepsuć?
-
Chcę to naprawić.
-
Wystarczająco dużo już zrobiłeś. Wracaj do mamy, bo pewnie da Ci szlaban gdy
się spóźnisz. – próbowała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale jej to
uniemożliwił.
-
Powiedz jej, że ją kocham. Będę o nią walczył i łatwo się nie poddam. –
pogłaskał po główce jej córeczkę i zbiegł ze schodów wprost do swojego
samochodu.
-
Słyszałaś? – brunetka odwróciła się na pięcie by spojrzeć na schody, na końcu
których siedziała skulona Charlie. Dziewczyna kiwnęła głową ocierając łzę
płynącą po jej policzku.
*
Cristina
była dla mnie niezawodną podporą w tych trudnych chwilach. Nie tylko mnie
wspierała, ale i dawała kopa gdy było to potrzebne. Nie pozwalała mi na rozpacz
i użalanie się nad sobą. Byłam jej za to wdzięczna jak nigdy. Rodrigo jak tylko
dowiedział się o tym co zaszło, kupił mi wielkie pudełko lodów truskawkowych,
które razem zjedliśmy. Miałam wielkie szczęście, bo zatroszczyła się również o
mnie Sonia oraz Pedro, który nie pozwolili mi się nudzić i zadręczać. Wyciągali
mnie na miasto albo pozwalali bawić się z Santim. Gdyby nie oni, nie miałabym
ochoty na podniesienie się z łóżka. Byli dla mnie jak najprawdziwsza rodzina.
Do
Stanów mieliśmy lecieć 27 lipca. Byłam lekko podenerwowana, bo nie chciałam
wylądować w tym samym miejscu z Ibrahimem. Wiedziałam, że łatwo nie będzie. Jak
on sam powiedział będzie o mnie walczyć, więc byłam przygotowana na najgorsze.
Na lotnisku spotkałam kilku chłopców z Barcelony B, ale większość pozostałych należała
do pierwszego składu. Oprócz sztabu szkoleniowego, jechali Ci mniej widoczni
(między innymi ja). Samolot linii Turkish Airlines podstawiony był na jednym z
lądowisk, a my posłusznie przeszliśmy odprawę i zajęliśmy swoje miejsca.
Wypadło na to, że siedziałam obok trenera bramkarzy, który całą drogę zasypywał
mnie przeróżnymi dowcipami, więc na brak zainteresowania nie mogłam narzekać.
Piłkarze siedzieli tuż za nami, wymieszani na przeróżne kombinacje ze sztabem
szkoleniowym. W samolocie spędziliśmy jakieś dwanaście godzin, więc kiedy
wreszcie stanęliśmy na amerykańskiej ziemi (a dokładniej w jej stolicy) wszyscy
ćwierkali z zachwytu. Najgłośniej mój braciszek, który przesadził z pokładowym
alkoholem, który wlewali w niego Gerard i Iniesta.
-
To co maleńka, dziś śpisz u mnie? – poczułam na swoim ramieniu dłoń Alvesa,
który w sposób sobie naturalny próbował mnie poderwać na jeden ze swoich tanich
podrywów.
-
Wybacz, Dani. Twoja propozycja jest szalenie ujmująca, ale muszę odmówić. –
zrzuciłam jego ramię i schowałam się pomiędzy Gerardem i Valdesem, którzy stali
w kolejce po walizki.
Ibrahim
przyglądał się mi w milczeniu. Wyglądał na załamanego, zresztą ja też nie
tryskałam optymizmem na prawo i lewo. Musiałam się ciągle powstrzymywać przed
zerkaniem na niego ukradkiem. Bolesne było to kiedy nasze wzroki się
odnajdywały, a ja nie potrafiłam tego przerwać.
-
Trochę się prześpimy w hotelu, a potem możemy pozwiedzać. – zagaił Gerard
opierający się czołem o moje ramię. – Czy Ty też umierasz ze zmęczenia?
-
Jestem padnięta jak nigdy. O której macie trening?
-
O osiemnastej albo dziewiętnastej. Mamy dużo czasu. – podetknął mi przed nos
swój zegarek, który wskazywał na szóstą rano lokalnego czasu. Kiwnęłam głową i
zabrałam swoją walizkę, która pojawiła się na taśmie.
Wychodząc
z lotniska otoczyła nas chmara fotoreporterów, którzy czekali na piłkarzy od
kilku godzin. Przepchnęliśmy się w stronę podstawionego autokaru i pojechaliśmy
do hotelu.
Apartament,
który otrzymałam był wielkości domu jednorodzinnego. Nie wiedziałam za co to
wyróżnienie, ale kiedy zaglądnęłam do „pokoi” chłopaków stwierdziłam, że to
taki amerykański standard (a mój pokój wcale nie był największy!). Musiałam
odespać kilka godzin, bo zaczynałam chodzić jak swój własny cień.
Braciszek
obudził mnie na obiad, który przyniósł do mojego apartamentu. Zjedliśmy go
razem i obgadaliśmy kilka spraw, m.in. to, że muszę im towarzyszyć na spotkaniu
w Bill & Melinda Gates Foundation z Sandro i dwoma piłkarzami, którzy mają
zgłosić się na ochotnika (albo zostaną zwerbowani przez mojego brata). Jak się
później okazało Iniesta zwerbowany został za karę, za to, że chciał upić
swojego ukochanego trenera oraz Keita, który nie widział co się w ogóle dzieje
i sam się zgłosił. A ja razem z nimi, musząc udawać, że jestem z nimi z czystej
przyjemności. Choć moje wnętrzności się przewracały na widok Ibrahima,
pozostawałam niewzruszona. Przynajmniej na pierwszy punkt widzenia.
_______________________
Witajcie
:* jestem nawet zadowolona z tego rozdziału, choć oczywiście mogło być lepiej.
Chciałam napisać coś weselszego, ale tak jakoś wyszło ;-)
Woaw! Jestem zaskoczona postawą Ibrahima. Czy on podniósł w końcu głos na swoją najukochańszą mamusię?!
OdpowiedzUsuńWidać, że bardzo zależy mu na Charlie i robi wszystko, by ją odzyskać. Zmiana zachowania w stosunku do matki coś o tym świadczy, ale chyba za późno wziął się do roboty.
Mi brakuje już tych wesołych odcinków, gdzie piłkarze Blaugrany odwalają najprzeróżniejsze rzeczy ;D
Może jakiś wypad do klubu w USA poprawiłby im ten nastrój? :D
Czekam na nexta ;**
Ale to swietne! wcale sie nie zawiodlam :) kurde tak zaciekawil mnie ten rozdzial, ze czekam z niecierpliwoscia na kolejny!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
[Verhoud]
[Una-gota-de-esperanza]
Ibi krzyczący na mamę, Charlie podejmująca radykalne decyzje o wyprowadzce... Kiedy czytałam 'wymianę' zdań Ibiego z mamą czułam coś dziwnego, ale to pozytywne, że umiesz wywołać tym rozdziałem takie emocje. Bardzo ciekawy rozdział i już wyczekuję na kolejny
OdpowiedzUsuńOkropnie jestem zła na Christinę, że tak bardzo broni Charlie przed Ibrahimem, bo mam wrażenie, że ich spotkanie mogłoby coś zmienić. Ale jej szwagierka najwyraźniej doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Charlie jest zbyt słaba, żeby postawić na swoim. Chociaż może jej pod tym względem nie doceniać, bo my jesteśmy słabą płcią tylko z definicji i kiedy trzeba, potrafimy być przecież uparte:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
[droga--do--gwiazd]
[mwiniarski]
no no, odcinek bardzo mi się podoba...
OdpowiedzUsuńNiech się pogodzą, bo nie moge na to patrzeć jak się oboje męczą.
Czekam na nowosć.
Dobrze niech go jeszcze potrzyma w niepewności ale nie za długo bo jak widzę jak się męczę to aż mi ich żal... Czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńOoo czyżby Ibi się opamiętał? Biedaczyna... chyba trochę za późno. Dobra, dosyć tych złośliwości. Myślę, że jeśli Ibrahim się postara i z chłopczyka stanie się mężczyzną, który będzie się zachowywał poważnie (a pierwsze tego oznaki już są - wywala mamuśkę, yeah xD) to Charlie z pewnością do niego wróci, bo go kocha i upływ czasu nic tu nie da.
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowośc na www.20afellay.blogspot.com
OdpowiedzUsuńNa starcie powiem, że masz uroczy szablon, naprawdę ;) Uhuhu, 30 rozdziałów, sporo, ale będzie, co czytać. Aczkolwiek chyba cieszę się, że jest tak dużo kiedy startuje z czytaniem opowiadania, bo bardzo nie lubię, gdy jakieś dziewczyny porzucają opowiadanie w połowie. A tymczasem zapraszam do mnie: http://idealna-katalonia.blogspot.com Pozdrawiam, Asia ;)
OdpowiedzUsuńNa reszcie postawił się matce. Myślałam, że już nigdy tego nie zrobi i wciąż będzie jej ślepo posłuszny. Może uda mu się jakoś... ja wiem... ogarnąć swoje życie? Bo to, co zrobił ciężko będzie ot tak puścić w niepamięć, niezależnie od tego czy Charlie już mu wybaczyła, czy nie.
OdpowiedzUsuńI jeszcze Cristina na dodatek. Wydaje mi się, że aż za bardzo blokuje Ibiemu dostęp do Charlie.